Ostatnio sporo osób pyta, czy piszę posty wcześniej, niż w piątek. Odpowiedź brzmi: nie, nie piszę postów w całości w ciągu tygodnia, co najwyżej szykuję ich fragmenty. To, czy dłuższe czy krótsze i ile z nich ostatecznie pojawia się na blogu, zależy od dnia. Czasami, gdy mam zły humor, piszę dużo i sarkastycznie, a potem usuwam te fragmenty, bo nie w sumie nie do końca myślę w dany sposób. Innym razem dostajecie zaś bardzo ironiczną, dosyć interesującą mieszankę emocji, upchniętą między poszczególnymi wyrazami. Takie życie, taki blog. No cóż, pozostawiam Wam ocenę, jak jest w tej chwili. :D
To był tydzień pełen wrażeń. Serio, nie żartuję. I nie chodzi tylko o sfinalizowanie pierwszego szkicu courseworka z dosyć zawiłego dramatu "Jumpers". Nie, nie. A mianowicie:
Co się działo?
Wybory headgirl i headboya zostały podsumowane!
No i nie uwierzycie. Po raz pierwszy w historii tej szkoły nie ma headboya. Są dwie headgirl. Nie, nie żartuję. Bardzo mocno zastanawiam się, jak to będzie wyglądało, ale z racji, że nowe przywódczynie szkoły są przyjaciółkami, może nie będzie tak źle. A jeśli będzie, to jestem przygotowana - roczna dostawa popcornu właśnie została zlokalizowana na Amazonie.
A mówię o tym również dlatego, że...
Zostałam Kapitanem Domu!
Jak już kiedyś wspominałam (np. tu i tu), w szkole są cztery domy, jak w Harrym Potterze. Zrzeszają wszystkich uczniów i w ramach ich działalności, organizowane są zawody sportowe, różne turnieje, no i oczywiście całoroczna rywalizacja w ilości punktów (tak, są i punkty). Domy mają swoich przywódców, którzy rządzą daną 1/4 i tak, w piątek z rana dowiedziałam się, że zostałam jednym z nich! Świetna sprawa, bo kocham organizować rzeczy i rządzić ludźmi, a odkąd oddałam tytuł gospodarza klasy, takiej możliwości nie miałam. :)))))
Cała kwalifikacja nie była jednak takim wydarzeniem, jak z headgirl i headboyem (choć może raczej headgirls), gdyż w moim przypadku wymagała jedynie napisania "dlaczego chce być kapitanem domu". No i tyle, choć radość jest spora.
A jeśli czyta nasz przyszły stypendysta tej szkoły, który za miesiąc zapewne będzie o tej porze wyszukiwał w Google co to za Langley i gdzie właściwie się znaduje, niech wie jedno: LICZĘ NA KONTYNUACJĘ TRADYCJI!
Stypendysta rok wyżej jest kapitanem St. Giles, ja od dzisiaj - Mancroftu, a tu jeszcze dwa domy do ogarnięcia. Nie może tak być, że Polacy nie opanują 4/4, no proszę Was.