poniedziałek, 4 maja 2015

Porozmawiajmy o "emigracji"... Wywiad z Hanią Es. Co nieco o Komunii w Anglii, funkcji Kapitana i odbieraniu dyplomów.

Dzisiaj wolne, bo z jakiegoś powodu Wielka Brytania tak wymyśliła. Ale nie narzekam. Dni do egzaminów można policzyć na palcach dwóch rąk, i choć to nadal więcej, niż kilka, mimo wszystko jest to demotywująco blisko. Ale, żeby nie truć o tym, na co się wpływu i tak nie ma, napomknę jedynie o ostatnich dniach. 

Piątek - zaczynamy rządy Kapitana!

Po pierwsze, dzień bez mundurka. 
Po drugie, zabraliśmy się za planowanie Dnia Sportu, który dla roku 11 - 13 odbędzie się we wtorek. Ja mam reprezentować swoich na 1500 metrów, więc trzymajcie kciuki. :) Poza tym, otrzymałam bardzo fajną przypinkę do mundurka z napisem "House Captain" i z racji, że poprzedniej Kapitan podziękowano za współpracę, jeden kolega i ja już oficjalnie zaczęliśmy swe rządy. 
Po trzecie, odebrałam też dyplom za zdanie teorii muzyki, więc można już definitywnie zostawić za sobą nużące transpozycje czy inne kompozycje. Zabawnym elementem tej historii jest to, że jak mnie wyczytali na apelu po odbiór certyfikatu, siedziałam akurat w środku auli, otoczona ludźmi ze wszystkich stron i tak, musiałam się dwukrotnie przepychać. W całym tym zamieszaniu zgubiłam buta i w końcu wszyscy, nawet dyrektor, nauczyciele i ja, zaczęli się śmiać. 



Niedziela - Komunia w Anglii! 

Wczoraj była I-sza Komunia w parafii, do której tutaj jeździmy. 
W sumie też wyglądała nieco inaczej, niż w naszym kraju. Dzieci, jak w Polsce dawniej, miały sukienki i garnitury w zależności od płci, a poza tym siedziały z rodzicami, nie były wyszkolone, trochę przeszkadzały, a już sama ich Komunia też tak bardzo "ich" nie była, bo podchodziły otoczone krewnymi. Luz jest ok, ale chyba jednak jestem większą zwolenniczką polskich obyczajów i w tym zakresie. Choć trzeba przyznać, że splendor, jakim otoczone są takie uroczystości w naszym kraju, często bywa przesadny. 

*** 

A teraz przedstawiam wyczekiwany, drugi z serii "emigracyjne", wywiad z Hanią Es
Jest to blogerka, która kilka miesięcy temu pojawiła się w blogosferze, ale zupełnie nie przeszkadzało jej to w szybkim i efektywnym zgromadzeniu wielu czytelników. Poznajcie Hanię - charyzmatyczną, interesującą dziewczynę, która porusza istotne sprawy w sposób, który jednych irytuje, innym się podoba, ale na pewno wszystkich zmusza do myślenia. Wychowana w Gdyni, gdzie mieszkała najpierw z rodzicami, a później samodzielnie; obecnie studentka Politechniki Warszawskiej. 


Skąd wziął się pomysł dotyczący wyprowadzki z domu, a potem z rodzinnego miasta?
W liceum mieszkałam sama ze względów logistycznych. Lekcje zaczynałam o 7.45, a treningi tańca czasem trwały do 22. Droga z sali czy szkoły do domu rodziców zajmowała mi około dwóch godzin, a miałam bardzo dużo na głowie - uczyłam się w bardzo dobrym liceum (więc sporo nauki), dodatkowy francuski, codziennie tańce… rozsądniejsze było wyprowadzenie się do centrum miasta.
A na studia wyjechałam z Gdyni do Warszawy w zasadzie dlatego, że czułam, że muszę coś zmienić. Chciałam się wyrwać, bo chociaż Trójmiasto jest cudowne, potrzebowałam czegoś innego.

 Jak wspominasz początki samodzielnego mieszkania?
W zasadzie to nie miało dla mnie większego znaczenia, bo wracałam do domu tylko na noc. No ale największym problemem było wstawanie - miałam świadomość, że już nie ma nikogo, kto będzie krzyczał z kuchni, że zaraz się spóźnię i musiałam się sama popędzać. ;)

 Czyli czego ogólnie nauczyło Cię mieszkanie poza domem w czasach liceum?
Odpowiedzialności i dbania sama o siebie. Na przykład - wiedziałam, że jak zasiedzę się dłużej przy komputerze, to się nie wyśpię, a jak zaśpię, nikt mnie nigdzie nie podrzuci samochodem.

 Czy była to duża zmiana w Twoim życiu?
Dopiero wyprowadzka do Warszawy okazała się być prawdziwą zmianą w moim życiu. W Gdyni wciąż widziałam się często z rodzicami, miałam ich zawsze pod ręką. Tu jest inaczej, jestem dorosła (ale tylko trochę :)), sama o wszystko dbam i moje koło ratunkowe jest kilkaset kilometrów dalej.

 Jak często masz teraz możliwość powrotów do domu?
Wracam raz na półtora miesiąca na weekend.

Czy jest coś za czym szczególnie tęsknisz, kiedy jesteś w Warszawie?
Nie coś, a ktoś - rodzina. Miejsc i rzeczy może brakować, ale to ludzie są zawsze najważniejsi.

 A jeśli chodzi o miejsca… Czy masz jakieś takie, którego szczególnie Ci brakuje, gdy jesteś w Warszawie, a podczas pobytu w domu kierujesz tam swoje pierwsze kroki?
Po pierwsze - morze! Jak mieszkałam w Gdyni to go tak nie doceniałam, a teraz jak tylko wracam do Trójmiasta, od razu idę na bulwar. No i jest też moja barierka nad rzeczką w opuszczonym miejscu, daleko od cywilizacji, gdzie od dziecka przychodziłam by posiedzieć i pomyśleć. Dalej tam chodzę i przypominam sobie, jak miałam siedem lat i słuchałam ze swojej pierwszej empetrójki Dżemu. :)

Gdynia jest dużym miastem. Czym Twoim zdaniem różni się ona od Warszawy?
Warszawa jest zupełnie inna. Zupełnie rozczulają mnie takie pozornie drobne różnice jeśli chodzi o te miasta. Na przykład to, że w stolicy wszyscy szybciej chodzą. Serio, po prostu szybszym krokiem. Nawet jeśli nie chcesz, nieświadomie podporządkujesz się tłumowi i zasuwasz nogami jak Kowalczyk po prochach. To można zauważyć szczególnie wtedy, gdy się wysiądzie z autobusu w Trójmieście - nagle wszystko jest w slow-motion! Poza tym Warszawa nigdy nie śpi, a przez obecność każdego typu słoików okazuje się, że każdy mówi w innym polskim. Nie sądziłam, że nasz język się aż tak różni w zależności od regionów!

Mówisz o tych drobnych różnicach między Gdynią a Warszawą. Jeśli chodzi o język: czy Twoi bliscy mieszkający w rodzinnym mieście stwierdzają, że mówisz w inny sposób, innym dialektem? A może zaczęłaś widzieć jakieś szczególne cechy wymowy, na które nie zwróciłaś uwagi wcześniej?
Nie, nie, ja nie mówię inaczej, bo różnica jest raczej między śląskimi słoikami a Gdynią. Oni zaciągają, a poza tym czasem na niektóre rzeczy mamy po prostu różne nazwy.

Jeśli chodzi o inne cechy stolicy Polski, czy przyzwyczaiłaś się do niektórych z nich na tyle, żeby tęsknić za nimi w domu?
Bardzo dziwi mnie, że w Trójmieście nie ma ludzi. Jak przyjeżdżam to czuję się, jakby mieszkało tam dziesięć osób! No i różnorodność, odmienność. W stolicy codziennie możesz spotkać kogoś o innym kolorze skóry, z różowymi włosami albo oryginalnym ubraniem i nikogo to nie dziwi, w Gdyni takie osoby nadal wzbudzają skrajne emocje.

Mimo wszystko, wiele osób dałoby się pokroić za to, żeby mieszkać nad morzem. :D A jeśli chodzi o życie w Warszawie, czy i tam masz już jakieś "swoje" miejsca?
Prawda, sporo ludzi w stolicy pyta mnie „co Ty, serio znad morza się wyniosłaś do Warszawy?! Źle Ci tam było?”. Gdynia jest świetna, kocham to miasto, ale w Wawie jest zupełnie inny klimat. I tak, tu też mam już swoje miejsca - dojeżdżam na rolkach do fajnego, pustego brzegu nad Wisłą, siedzę, słucham muzyki i planuję. Uwielbiam też Łazienki, często zabieram tam komputer i piszę. A na spacer zawsze Krakowskie Przedmieście, jestem w nim totalnie zakochana.

A jakie były Twoje początki? Łatwo było Ci się odnaleźć? Pod kątem poruszania się po mieście, ale i znajomych?
Co prawda na początku miałam problemy z metrem i innymi podziemiami (prawdopodobieństwo, że wyjdziesz dobrym wyjściem na powierzchnię ziemi jest bliskie zeru. Zawsze), ale szybko się przyzwyczaiłam. A co do znajomych - trochę miałam na skróty, bo przywiozłam ze sobą przyjaciółki z liceum, ale niedługo zajęło mi poznanie super ludzi ze studiów czy przez Internet.

 A co do znajomych z Gdyni: utrzymujesz kontakt z ludźmi? Czy to, że znajdujesz się w Warszawie zmieniło jakoś bardziej Twoje życie towarzyskie?
Wyprowadzka zweryfikowała moje znajomości, ale od początku wiedziałam, że tak będzie. Mam w Trójmieście przyjaciółkę, z którą dorastałam i nasz kontakt w ogóle się nie zmienił, a z najlepszymi koleżankami z liceum aktualnie mieszkam. :) Więcej mi nie potrzeba - jeśli wracam na kilka dni, to nie chcę ich marnować na tych, z którymi mam coraz gorszy kontakt. Wolę spędzić ten czas z rodziną.
No i jasne, że moje życie towarzyskie się zmieniło – jak wspominałam wcześniej, poznałam w Warszawie niesamowitych ludzi!

Czyli ogólnie, z perspektywy czasu: czy uważasz, że doświadczenie samodzielnego mieszkania było naprawdę dobrym doświadczeniem, które pomogło Ci w pewien sposób dojrzeć?
Jasne, że tak, ale daleka jestem od stwierdzenia, że ludzie po gimnazjum powinni się wyprowadzać od rodziców.

A właśnie: jakie było nastawienie Twojej rodziny do decyzji o wyborze studiów w Warszawie?
Nie próbowali mnie zatrzymywać i popierali moje wybory. :)

Dziękuję za rozmowę!
No problem! Trzymaj się!


Chętnych na wywiady proszę o kontakt. :) Pozdrawiam i do wkrótce! 

2 komentarze:

  1. Ada Ty sie nigdy nie nauczysz chodzic bez gubienia butow...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej no, wypraszam sobie!
      Średnia jeden but zgubiony na wycieczkę, naprawdę nie jest taka wysoka, pff.

      Usuń