niedziela, 20 marca 2016

OSTATNIE 100 DNI: co za nami, co przed nami?

Wszystko kiedyś się kończy. Jak pewnie wiecie, moje stypendium też nie potrwa już długo. Dokładnie 14 marca pozostawało 100 dni do jego końca. Z tej okazji postanowiłam tu urządzić STUDNIÓWKĘ, czyli drobne podsumowanie i zestawienie tego, co było do tej pory wraz z planami tego, co jeszcze zamierzam zrobić.


100 dni to i dużo, i mało. 
Dużo, bo mogę jeszcze wiele zrobić. Mało, bo lwią część tego spędzę w Polsce, pozostając poza realizacją blogowych planów. Z racji tego, zamiast tworzyć listy zadań, w których stosunek liczby zadań do wykonania każdego dnia byłby znacznie wyższy niż 1:1, pozwoliłam sobie podzielić to i owo na parę różnych kategorii, w ramach których będę podsumowywać i planować. No i, oczywiście, motywować do jak najlepszego wykorzystania czasu, który mamy do dyspozycji bez względu na to, gdzie i na jak długo się znajdujemy. 


Edukacja


Początkowo chciałam to rozbić na "edukacja" i "egzaminy", ale jedno jest z drugim ściśle powiązane, więc myślę, że dla ułatwienia, lepiej jest omawiać to jako całość. 

We wrześniu 2014 roku...  
Na początku cel był prosty: ogarnąć lokalny system edukacji. Bo jest on zawiły tak, jak dla nich nasz. A ja chciałam wiedzieć, ile trwa nauka w szkole, na jakie etapy jest podzielona  i czym jest ten ich pseudo egzamin gimnazjalny (GSCE), którym oni przejmują się niesamowicie, podczas gdy u nas wynik z jego odpowiednika przydaje się tylko w procesie rekrutacji do szkoły średniej.


Potem przyszło zrozumienie angielskich egzaminów na koniec szkoły średniej (A-levels) oraz standaryzowanego dla wszystkich uczniów planu zajęć. Trzeba było się przyzwyczaić do 50-minutowych lekcji, innego podziału przerw i zajęć kończących się o 16:40.
Gdy tu przyjechałam, walczyłam też o zyskanie reputacji ucznia, który stara się jak może i jakoś tam sobie radzi. Było stopniowe osiąganie jak najlepszych ocen (bo przedmioty humanistyczne i społeczne ze względu na konieczność pisania esejów bywają trudne); była walka ze słownictwem i zapisem na matmie. Ale starałam się  i tydzień po tygodniu było coraz lepiej.


Później chodziło o napisanie lutowych próbnych jak najlepiej; o załatwienie sobie pisania egzaminów na laptopie, gdy odkryłam, że moje pismo bywa dla nich nieczytelne; o jak najlepsze napisanie egzaminów końcowych.
Potem, po wakacjach, dobre rozpoczęcie roku 13. Napisanie jednego courseworka i zaplanowanie drugiego przed Świętami. Ogarnięcie się z próbnymi.
Veni, vidi, vici.
To co dalej?


Teraz...
Plan jest prosty: przygotować się jak najlepiej do matury na poziomie rozszerzonym (A2).
Mam 9 egzaminów; pierwszy - 18 maja, ostatni - 24 czerwca. W międzyczasie jadę do Polski. Mam też tydzień bez ani jednego egzaminu, tylko po to, by później mieć dwa egzaminy jednocześnie. Ale spokojnie, ogarnie się; bywały już takie sytuacje w historii tej szkoły.
Ja ze swojej strony będę się starała uczyć, powtarzać, zrobić fajne notatki, opuszczać jak najmniej lekcji, oddawać prace w terminie i w ogóle wykorzystać jak najlepiej pozostały mi czas. Będzie dobrze!




Działalność szkolna i zajęcia dodatkowe

We wrześniu 2014 roku... 
Postawiłam sobie za cel angażować się, jak tylko się da.
Uczyłam się japońskiego.
Zdałam egzamin z teorii muzyki.
Przez ponad rok miałam lekcje śpiewania i zdałam egzamin na grade 7 ze śpiewania, a trzy miesiące później - na ostatni, grade 8.
Sprzedawałam ciastka w ramach akcji charytatywnej.
Pilnowałam dzieciaków z roku 7. (mniej więcej 5 klasa podstawówki) jako Voluntary Prefect.
Organizowałam wydarzenie z biznesu w pobliskiej restauracji i przez kilka godzin pracowałam na zmywaku.
Zaczęłam walkę o srebrną nagrodę Duke of Edinburgh.
Trenowałam i pomagałam prowadzić kick-boxing.
Biegałam; startowałam w biegach przełajowych, reprezentowałam swój Dom w biegu na 1500 metrów w Dniu Sportu.
Chodziłam na zumbę, aerobik, badmintona, ping-ponga.
Robiłam origami.
Śpiewałam w chórze; występowałam dwukrotnie w chórze na grudniowym Koncercie Kolęd w Katedrze w Norwich.
Uczęszczałam na historię sztuki oraz na kółko matematyczne i historyczne.
Oglądałam kabaret "Monty Python".
Poszłam parę razy na zajęcia z włoskiego.
Zostałam Kapitanem Domu i przygotowywałam występ swojego domu w wydarzeniach takich, jak Dzień Sportu czy Dzień Muzyki.
I nawet nie wiem, czy to wszystko, o czym warto wspomnieć. Ale starałam się działać, wykorzystywać różne możliwości i dawać z siebie jak najwięcej.



Teraz...
Moja kadencja Kapitana Domu dobiega końca. Pozostało poczekać i zobaczyć, kto będzie moim zastępcą i jak się będzie sprawował.
Wiele ciekawego do spróbowania czy zrealizowania nie zostało, ale planuję nadal chodzić na kółko matematyczne, biegać, ogarnąć jakiś fajny sport na wf w przyszłym trymestrze, no i wreszcie zapisać się na słowacki.
Jest tu bowiem nauczycielka matematyki, która jest Słowaczką i uczy tego języka w ramach zajęć pozalekcyjnych. Zawsze zastanawiałam się, w jakim stopniu byśmy się zrozumiały, gdybym ja mówiła do niej po polsku, a ona do mnie po angielsku. Niby byłam na Słowacji i to nie raz, ale to nadal intryguje, bo nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, żeby przeprowadzać takie eksperymenty. :D
Tak więc, choć ze względu na naukę i inne kwestie, obecnie ograniczam swoją działalność i nie podejmuję już nowych aktywności, dla słowackiego (o ile będzie dostępny) zrobię wyjątek!


Podróże do/po/z Anglii 


We wrześniu 2014 roku... 
Kiedyś podróżowanie po obcym kraju było straszniejsze, a podróże do domu czy z domu były bardziej stresujące. Ale choć inne emocje pozostały bez zmian, to jednak stres zaczął stopniowo znikać. 
Bo zaczęło kiełkować doświadczenie. I wynikające z niego zrozumienie, że cokolwiek się zdarzy, jakkolwiek jest trudno, to wszystko da się rozwiązać i naprawić. Nawet, jeśli dookoła tłum ludzi, a pociąg znajduje się akurat po drugiej stronie stacji i odjeżdża za niecałe 2 minuty. Może więcej biegania, może więcej przepychania, może trochę walki o przetrwanie, ale wszystko da się zrobić. Tylko trzeba zacząć w to uwierzyć. 
Niemniej jednak, podróży po Anglii trochę odbyłam.


Były loty powrotne do Polski. Takie, gdy wszystko szło jak z płatka. Ale i takie, gdy planowo samolot miał zaraz odlecieć, moja euforia osiągała niewyobrażalne poziomy, a tu klops, "opóźniony" o dodatkowe 180 minut. 
Były podróże do szkoły. Takie, gdy trzeba  było się zrywać o 1 w nocy i pędzić na lotnisko. Takie, gdy po wylądowaniu samolotu okazywało się, że autobus odjechał 5 minut temu, a następny dopiero za 5 godzin. Takie, gdy ciągnęło się walizkę przez 4 km i marzyło się tylko o drzemce w internacie, a na koniec okazywało się, że w pokoju pod nieobecność zrobili magazyn cudzych walizek. :D


Jak wiemy, różnie to bywało, ale wszystkie podróże kształcą. Także te lokalne. 
Było Stratford-upon-Avon, gdzie urodził i wychował się Szekspir, co mieszkańcy podkreślają, nazywając każdą możliwą miejscówkę jego nazwiskiem. 
Było Cambridge
Był Oksford
Był wielokrotnie Londyn i jego obrzeża. Przejazdem, spacerem lub w ramach całodniowej wycieczki.
Były nadmorskie miejscowości - Lowestoft i Great Yarmouth. 
Było Beccles, gdzie znajduje się ogromne Tesco i kościół katolicki, do którego jeżdżę w niedziele. 
Ale jest jeszcze wiele do zobaczenia. 


Teraz... 
Londyn, to jeszcze nie koniec. Wciąż pozostało mi kilka muzeów, które chcę zobaczyć i mam nadzieję, że uda się to zrealizować w kwietniu lub maju. 
No i tereny przyszkolne. Nadal nie znalazłam jednej z dwóch pozostałych bram szkolnych. Nadal nie wiem, gdzie jest miejscowość, od której nazwy pochodzi nazwa szkoły. No i na pewno coś jeszcze jest tu jeszcze do odkrycia, musi być. 
Nie licząc Londynu, na inne dalsze podróże raczej czasu już nie znajdę, ale koniecznie muszę lepiej ogarnąć najbliższe okolice szkoły i internatu. Zdecydowanie. 


Jedzenie 


We wrześniu 2014 roku... 
Najpierw chciałam ogarnąć, co i kiedy jedzą w Anglii, no i jak żywi się taki stereotypowy mieszkaniec tego kraju. Zadanie było o tyle łatwe, że na śniadanie, lunch i kolację na szkolnej stołówce podają dość typowe dla tego kraju potrawy. Podczas posiłków dużo uwagi poświęcałam więc różnicom pomiędzy tym, co do zjedzenia wybierałam ja, a tym, co spożywali inni uczniowie tej szkoły, ci pochodzenia angielskiego. No i nieliczni Chińczycy, co już w ogóle było fascynujące. 
Potem zaczęłam budować własne rankingi tego, co zjeść warto, a co odrzuca. I postawiłam sobie za cel ogarnąć wszystkie bardziej interesujące słodycze, jakie zobaczę w tym kraju. 
Sporo słodyczy i herbaty przywoziłam też do Polski w ramach np. prezentów świątecznych. 
Miałam okazję próbować ciast, słodyczy, czekolad, deserów, tradycyjnego angielskiego śniadania, pieczeni, ciastek, tostów, i tak dalej, i tak dalej. 
A więc, czy coś w ogóle zostało? 


Teraz... 
W tej kwestii planów wielu nie mam, bo co miałam ogarnąć, to ogarnęłam. Co najwyżej, kupiłabym chętnie jeszcze kilka fajnych czekolad i innych słodyczy. 
No i, gdy będę wracać do Polski, na pewno nakupię kilogramów pudełek herbaty Twinings. Choć najpierw sprawdzę, jakich smaków nie ma w Polsce, oczywiście. 


Anglia vs. Polska 


We wrześniu 2014 roku... 
Kiedyś wierzyłam w niesłuszne, ale powszechne przekonanie o wyższości Zachodu. Bo lepsza edukacja i w ogóle. Nie, nie, nie. Po prostu skupiona na praktycznych umiejętnościach, co na pewnym etapie edukacji przy przedmiotach takich, jak biologia czy chemia wypada korzystniej. Albo na studiach.  To z czasem zrozumiałam i wielokrotnie tu o tym mówiłam.


W każdym razie, od początku walczyłam już o dobre imię Polski. Chociaż nie, to już nawet nie o to chodzi, że "dobre" - większość uczniów tej szkoły najczęściej o Polsce nie wiedziała nic, więc było to raczej budowanie elementarnej wiedzy. Ale spokojnie, tak jest nie tylko w przypadku Polski - niewielu znam lokalnych, którzy wiedzą cokolwiek o jakimkolwiek kraju. Poczynając od własnego.


Tych, z którymi gadam rzadziej, uświadamiałam, ile mogłam: o lokalizacji Polski na mapie (a przy okazji też innych kontynentalnych krajów takich, jak Francja czy Niemcy), o strefie czasowej, o języku. 
Tych, z którymi gadam więcej, informowałam o bardziej zawiłych sprawach, jak system edukacji czy historia, gdy akurat był np. 11.11., a ja chodziłam z przypinką - flagą u mundurka. Najlepsze koleżanki dokarmiałam polskim jedzeniem; jedną uczyłam też podstawowych zwrotów w języku polskim. 
Po prostu, starałam się przekazać im trochę wiedzy na temat Ojczyzny i pokazać, że to naprawdę ciekawy kraj. 


Teraz... 
Zamierzam pracować dalej, zwłaszcza nad bliższymi koleżankami. Wielkanoc = dużo wolnego, więc na pewno przywiozę im swoje wypieki i jakieś polskie jedzenie na degustacje. 
Poza tym, przy każdej możliwej okazji i tak coś tam zawsze o kraju powiem. Najważniejsze, żeby poszerzać wiedzę i pokazać, że nigdzie różowo nie jest, ale polska kultura, tradycja czy historia są ciekawe i warto cokolwiek wiedzieć na temat tego państwa, bo jest naprawdę piękne. 




Gdy zastanawiałam się nad tym, co chciałabym jeszcze zrobić, uświadomiłam sobie, że tak naprawdę już całkiem sporo ogarnęłam. Pracowałam nad edukacją, poznawałam jedzenie, podróżowałam, rozpowszechniałam wiedzę o Polsce i podejmowałam dodatkowe aktywności.
Przeżyłam bardzo fajne chwile, dzięki którym wiele się nauczyłam. 
Na przykład, doceniam fakt, iż: 
  • Jeździłam z przodu samochodem, który posiadał kierownicę ze złej strony. 
  • W praktycznie czysto angielskiej szkole, w zamkniętym środowisku, utworzyłam sobie własną grupę koleżanek - Angielek, z którymi mogę się, chociażby, spotkać, pogadać czy zjeść lunch. 
  • Wielokrotnie przechodziłam próbne alarmy przeciwpożarowe. I żyję.
  • Podróżowałam sama po Anglii. 
  • Poznałam tajniki zdobycia Youtube czy Facebooka pomimo szkolnych blokad. 
  • Utrzymywałam kontakty z Polską. 
  • Oglądałam telewizję angielską i słuchałam lokalnego radia. 
  • Miałam okazję zobaczyć bardzo różnorodne kulturowo społeczeństwo. 
  • Brałam udział w anglikańskim nabożeństwie. 
  • Uczęszczałam do Kościoła Katolickiego w Anglii i miałam szansę porównać go z polskim. 
  • Ogarnęłam pakowanie wręcz do perfekcji i nauczyłam się priorytetyzować to, co naprawdę muszę ze sobą wziąć. 
Takich korzyści ze stypendiów, których doświadczyłam, jest na pewno więcej, chociaż nie wszystkie tak łatwo sobie uświadomić. 
Niemniej jednak, jest jeszcze parę rzeczy, które chciałabym zrobić. Chcę się nauczyć, ile tylko mogę, ogarnąć parę intrygujących mnie kwestii, spędzić trochę czasu ze znajomymi i zobaczyć jak najwięcej w Londynie i w okolicach szkoły, póki jeszcze mam taką możliwość. Nie jest to może najbardziej radykalny czy kreatywny plan mojego życia, ale postaram się, żeby nudy tu i tak nie było, zwłaszcza, że przed nami już tylko jakieś 8 postów. ;) 
Tak więc, trzymajcie się ciepło i trwajcie w oczekiwaniu, bo za jakiś czas przybędę do Was z nowymi opowieściami! 

2 komentarze: