niedziela, 24 kwietnia 2016

Słów kilka na temat... Czym się różni szkoła angielska od polskiej?

Po miesiącu w Polsce wracam na bloga z licznymi, nowymi pomysłami na posty! I nie martwcie się, choć trzeba zakasać rękawy i brać się do pracy ostatecznej, bo w planach na następne dwa miesiące jest jakieś 10 egzaminów, myślę, że damy radę coś ogarnąć. No i wkrótce będzie po wszystkim, a to też ważne. :)
A póki co, choć miałam w planach inny post na dzisiaj, postanowiłam się podzielić czymś, co gryzie mnie niezmiernie po tym, jak spędziłam ostatnio kilka tygodni w Polsce - a jest zawsze równoznaczne z częstymi odwiedzinami w moim liceum. Była to nie tylko świetna okazja ku temu, żeby spędzić czas ze znajomymi, ale też taka, aby przypomnieć sobie niektóre szczegóły na temat życia codziennego w polskiej szkole i tego, czym właściwie różni się ona od angielskiej. Będzie to drobne podsumowanie tego, o czym mówiłam do tej pory, ale tak dokładnie:

Czym różni się angielska szkoła od polskiej? 


UWAGA: pamiętajcie, że wszystko, co tu piszę. bazuje o moje doświadczenia, czyli różnicach między moim liceum w Polsce a szkołą, do której uczęszczam w Anglii. Nie daję gwarancji, że wszędzie jest tak samo - zwłaszcza w kwestii angielskiej, gdzie każda prywatna szkoła ma dużo niezależności i właściwie robi, co jej się żywnie podoba. Do publicznej tu nigdy nie uczęszczałam, więc już w ogóle ich zwyczaje są mi obce.

Jak wiecie, mówiłam tu już o tym, że terminy wolnego od szkoły są inne. Było o systemie edukacji, materiale; mundurkach; zajęciach dodatkowych; busach szkolnych, które przywożą i odwożą uczniów; lunchu szkolnym; egzaminach; rekrutacji na studia. Wspominałam o możliwościach sportowych, muzycznych i działalności społecznej. Wielokrotnie pojawiały się też historie z "internatowego życia wzięte". A więc dziś, trochę podsumowując, a trochę dodając nowego... 

Inna zabudowa, inne możliwości 

Polska:
Jeden budynek szkolny z internatem, do którego można dostać się łącznikiem. Mieści ponad 400 uczniów, uczęszczających do klas 1-3 szkoły średniej. 

Anglia
Kilkanaście różnych budynków rozrzuconych na sporym obszarze w środku nigdzie. Mieści ponad 400 uczniów lat 7-13, czyli - na polskie standardy - uczęszczających do klas 4-6 podstawówki, gimnazjum i liceum. 


Szkoła w środku nigdzie daje możliwość uprawiania sportów, które wymagają powierzchni, takich jak jazda konna, polo czy rugby, ale wadą braku pojedynczego budynku czy łącznika między nimi jest to, że nawet gdy pada lub jest bardzo zimno, trzeba wychodzić na zewnątrz, aby dotrzeć na następną lekcję. Bywa to uciążliwe już w Anglii, gdzie klimat jest cieplejszy, niż w Polsce, więc konieczność takich spacerów między lekcjami u nas raczej by się nie sprawdziła. No i vice versa - ze względu na popularność innych sportów i powszechne stwierdzenie, że uczniowie, jeśli nie są odseparowani, to się nie skupią na nauce, pojedyncze budynki umieszczone w środku miasta rzadko się sprawdzają w oczach Anglików. 


Wszyscy jak w zegarku

Polska
Są dzwonki na lekcje i przerwy. 

Anglia
Są dzwonki na lekcje i przerwy, ale i inne regulowane czasowo kwestie takie jak poranna i popołudniowa rejestracja czy też rozkład  kto i o której je lunch. W przypadku lunchu każdy rocznik czeka w kolejce przed stołówką i ma swoją godzinę, kiedy może zostać na nią wpuszczony. Przyjdziesz za wcześnie - czekasz na zewnątrz, nawet jeśli pada deszcz. Jesteś za późno - cóż, masz pecha. Wszystko jak w zegarku.


...Wiadomo, ludzie się spóźniają. Na ogół konsekwencje są podobne w obu tych krajach.
Ale jeśli chodzi o tę dużą wagę, jaką Anglicy przykładają do regulacji czasowej absolutnie wszystkiego, to wydaje mi się, iż wynika ona z rozrzutu wiekowego uczniów. No bo w sumie, jak inaczej mieliby dopilnować grono 10-latków, żeby dotarli na obiad i zjedli go spokojnie nie popychani przez jakichś gimnazjalistów, jeśli nie określając jasno kto i kiedy jada? W liceum nie trzeba takich rzeczy porządkować. Ba, w podstawówce nawet chyba też niezbyt, bo dzieciaki są chociaż w podobnym wieku, a nie, że tu sobie chodzi dziesięciolatek, a obok dziewiętnastolatek. A więc, choć na co dzień prędzej się podpiszę pod tym, co powiem teraz, w sytuacji, gdy uda mi się wejść na stołówkę poza kolejką lub mój rocznik wchodzi pierwszy, niż w momencie, kiedy muszę stać pół godziny na deszczu, przyznaję: regulacje czasowe są tu dobrym rozwiązaniem, bo pomagają młodszym. Ale u nas nie są aż takie kombinacje potrzebne, więc okej. 



Nie ma klas

Polska
Jedna klasa; chodzi się razem przez parę lat na wszystkie lekcje. Wcześniej dobór uczniów miej więcej losowy; w liceum - profile, każdy wybiera.... Sami wiecie, jak jest. 

Anglia:
Trochę to pokomplikowane, więc postanowiłam narysować schemat.
Ten prostokąt to cała szkolna populacja:


Każdy rocznik ma swoją kolumnę i przypisano mu kolor.
Cztery poziome prostokąty - niebieski, szary, czerwony i żółty - symbolizują Domy, do których przydział jest losowy. Każdy z nich zrzesza 1/4 uczniów; w ramach Domu rywalizuje się między sobą w zawodach sportowych, naukowych, muzycznych itp. Na co dzień, nie licząc tego, że uczniowie lat 6-11 noszą krawaty w kolorze swojego Domu, nie ma to żadnego znaczenia.
Każda kolumna podzielona jest na kilka komórek (gdzie tam, wcale się nie douczam ostatnio Excela, skądże znowu :D), które symbolizują formy. Czyli, trochę jak u nas: są roczniki, wszystkie podzielone na klasy/formy i ma się wychowawcę/tutora, który ma przekazywać informacje i tak dalej. Przydział losowy.
W formach odbywa się rejestracja poranna i popołudniowa; na lekcje jednak chodzi się z zupełnie innymi ludźmi, gdyż każdy może wybrać sobie jakie chce przedmioty i pozostaje to zupełnie niezależne od innych czynników.

Skąd takie podziały i czemu nie może być po prostu klas? Cóż, właśnie z powodu różnic w systemach edukacji. I zwyczajach, które wymagają istnienia Domów, takich jak....


Inne tradycje i wydarzenia szkolne typu "Dzień Sportu", "Dzień Muzyki

Tu zbytnio się rozpisywać nie będę, bo było o tym kilka razy, ale wszyscy wiemy: my, Polacy mamy swoje tradycje, które wpływają na szkolne wydarzenia, Anglicy swoje. 
I tak, Dzień Muzyki, Dzień Sportu - bardzo tu hucznie obchodzone, u nas nieznane.



Mnóstwo dyrektorów i ich niezależność

Polska
Są 2, czyli dyrektor i zastępca. Obaj są też nauczycielami. Wprawdzie prowadzą tych lekcji mniej, ale i tak. Można też ich spotkać na korytarzu i porozmawiać; każdy wie, gdzie znajduje się gabinet dyrektora i jeśli akurat nie prowadzi lekcji, to można go tam znaleźć.

Anglia:
Dyrektorów jest do licha i trochę. Nie wszyscy z nich są nauczycielami; niektórzy w życiu nie mieli styczności z uczniami innej niż minięcie ich na korytarzu.
Dyrektor główny jest tajemniczą, mistyczną istotą, którą można oglądać raz na jakiś czas, gdy prowadzi szkolne apele. Pogadać z nim jest trudno; ma od tego grono podwładnych. Ja dowiedziałam się dopiero jakieś pół roku od rozpoczęcia szkoły, gdzie właściwie znajduje się jego gabinet.
Inni dyrektorzy są bardziej uchwytni, choć właściwie nikt nie wie ilu tu ich jest. Szkoła nie jest bowiem szkołą, a raczej firmą, więc ma swojego speca od marketingu, HR, finansów i wszelkich operacji. A i pewnie 50 innych, których nawet nie da się zdefiniować. Do tego są jeszcze dyrektorzy, którzy już serio są nauczycielami. Każdy przedmiot wykładany w szkole ma swojego dyrektora, który, oczywiście, ma zastępcę. Poza tym, każdy rocznik jest zarządzany przez własnego dyrektora.
I choć wszystkie decyzje przechodzą przez skomplikowany proces aprobaty i nic nie dzieje się za plecami tego "dyrektora dyrektorów dyrektorów", to jednak każdy dyrektor ma też swoją autonomię, zarządzając nauczycielami i uczniami w swoim zakresie.


Przykładowo, dyrektor matematyki nadzoruje nauczycieli matematyki, ustala program zajęć, wybiera podręczniki i takie tam. Dyrektor główny zna jego poczynania, ale bardziej w celach kontroli, niż doradztwa, bo sam właściwie nie ma pojęcia o typach podręczników czy nauczaniu matematyki.
I wybaczcie, jeśli za mało jasno, ale to jest jedna z tych rzeczy, których nie ogarniam tak w 100%  i pewnie aż do końca stypendium tak pozostanie.


Brak świadectw, ale są nagrody 

Polska
Koniec roku szkolnego, więc pojawiają się świadectwa, które informują z jakimi wynikami i czy w ogóle ktoś otrzymał promocję do następnej klasy. Jeśli ktoś uzyskał konkretną średnią ocen tj. 4.75, na jego świadectwie pojawia się informacja, że jest to "promocja z wyróżnieniem" i biało-czerwony pasek, zwany "czerwonym paskiem". No, wiadomo. 

Anglia
Na koniec roku, już po egzaminach, odbywa się tzw. Speech Day, kiedy to dyrektor, zaproszeni goście i nie wiadomoktojeszcze wygłaszają przemowy. Potem uczniowie, których (niedokońcawiadomodlaczego) ich nauczyciele uznali za najlepszych w danym roczniku z danego przedmiotu, otrzymują nagrody. Wszyscy wiedzą, kto coś dostanie i z czego konkretnie, bo na jakieś 2,5 tygodnia przed tym wydarzeniem pojawia się lista wybrańców, na której, w porządku alfabetycznym, podane są wszystkie przedmioty nauczane w szkole wraz z nazwiskiem ucznia, wytypowanym jako najlepszy w swoim roczniku. Nienagrodzeni za uczestnictwo w Speech Day otrzymują darmowy lunch. 


Fajnie było mieć świadectwo, które zawsze uważałam za niezłą pamiątkę, ale jako, że z zakończenia roku szkolnego w Anglii miałam szczęście wynieść więcej niż darmowy lunch, to uważam straty za zrekompensowane. Zwłaszcza, że w zeszłym roku w ramach nagrody dla najlepszego matematyka w roczniku dostałam kartę upominkową do księgarni i kupiłam sobie świetną książkę o medycynie mózgu i o ekonomii. I jak dla mnie, w tym roku ta matematyczna nagroda mogłaby przyjąć podobną formę, bo zawsze miło odświeżyć biblioteczkę. 


Wieczne apele 

Polska
Apel, bo rozpoczęcie roku szkolnego. 
Apel, bo Dzień Edukacji Narodowej. 
Apel, bo Dzień Patrona. 
Apel, bo 11.11. 
Apel, bo Święta. 
Apel, bo 3.05. 
Apel, bo zakończenie roku szkolnego. 
Może jeszcze kilka, ale to te najważniejsze. Średnia? No, powiedzmy, że wraz z tymi, które może szkoła sobie dorzucić dodatkowo, typu: Dzień Ziemi, to może 1 apel na miesiąc. 

Anglia
Co najmniej raz w tygodniu każdy rocznik ma swój apel, prowadzony przez swoją dyrekcję. Przekazują tam z reguły jakieś informacje. 
Raz na dwa tygodnie organizowane są apele całoszkolne, na których dyrektor przez godzinę tłumaczy, dlaczego powinno się szanować budynki szkolne i uczyć się do egzaminów. Ewentualnie wręcza też jakieś nagrody.


Dodatkowo, czasem w tygodniu jest też drugi apel, prowadzony w zakresie danego rocznika, gdzie pojawiają się jakieś prezentacje lub przyjeżdża zaproszony gość. To jest akurat świetne, bo można się dowiedzieć czegoś ciekawego czy zainspirować. Czasem. Zazwyczaj apele... No cóż, sami wiecie, jakie są apele. 
Średnia? Spokojnie można powiedzieć, że 2 na tydzień. 



Nauczyciele wszystko biorą do siebie

Polska: 
Nauczycielowi wypada powiedzieć "dzień dobry", zwłaszcza, gdy jest Twoim nauczycielem. 
Gdy ktoś dorosły wchodzi do klasy, wstaje się. 
Kiedy oddasz na sprawdzianie pustą kartkę, dostajesz jedynkę. 
Gdy nauczyciel popełnia błąd i ktoś z uczniów mu to pokaże, najczęściej nie wspomina już potem o tej sytuacji, bo o ile to ludzka rzecz, to nikt nie chce tracić autorytetu i takie tam. 
I tak dalej, i tak dalej. Ale po co znowu podaję te oczywistości? Bo w Anglii... 

Anglia
Chyba już o tym wspominałam kiedyś, ale ogólnie to z nauczycielem się nie wita. Nie licząc wchodzenia do klasy - wtedy wypada - ale poza tym? Nic, zero kontaktu. Chyba, że nauczyciel sam Ci powie "dzień dobry", to wypada odpowiedzieć, ale z grubsza to ludzie udają, że się nie widzą, więc trzeba tak samo udawać, że się ich nie widzi, zarazem obserwując ich reakcje. Ponieważ: jeśli nauczyciel się uśmiechnie do Ciebie, masz zrobić to samo. Jeśli powie "dzień dobry", mówisz to samo. Jeśli zapyta, jak się masz, to w 5 sekund musisz odpowiedzieć, podziękować i zapytać o to samo. Bez względu na to, czy znasz tego człowieka, czy nie, bo często nauczyciel, z którym masz po 6 lekcji na tydzień potrafi przejść obok, nie zwracając na Ciebie uwagi, a taki, którego pierwszy raz w życiu widzisz, zaczyna wypytywać o Twoje samopoczucie. Tak więc, żeby nie wzięli Cię za niewychowanego, najlepiej kopiować ich zachowania. Zlewać, nie zlewając i takie tam, dobra strategia. 
Nie, jak ktoś dorosły wchodzi do sali, to też się nie wstaje. Nie ma takiego zwyczaju.


A poza tym, to właśnie, nauczyciele wszystko bardzo przeżywają. Bardziej niż uczniowie.
Przykładowo, jak niechcący wysłałam nauczycielowi biznesu sam temat pracy zamiast jej treści, to nie dostałam żadnego tam "U", ale powiedział, że chyba coś mi się mail psuje i poprosił o ponowną wysyłkę. Dla mnie okej, ale to nieustannie zdumiewa, że dostałam szansę na powtórne przesłanie, a nie od razu jedynkę, bo "w terminie, ale nic". 
No i właśnie, popełnianie błędów przez nauczycieli... Najlepszy przykład to poniedziałkowa lekcja matematyki, na której rozmawialiśmy o terminach egzaminów i nauczycielka powiedziała, że ostatni z matematyki mamy któregoś tam dnia o godzinie 13:30. Tylko, że na moim wydruku z terminami egzaminów była informacja, że jest on o 9, a było to o tyle ważne, że dostosowałam do tego porę lotu powrotnego do domu i zaczynając egzamin o te kilka godzin później, w życiu bym na swój samolot nie wyrobiła. I tak też powiedziałam nauczycielce, która zasugerowała, że pewnie będę musiała przebukować bilet. Wiedziałam jednak, że wszystko dokładnie sprawdziłam przed podjęciem decyzji o locie o tej i o tej godzinie, więc pokiwałam głową i spokojnie weszłam na stronę Komisji Egzaminacyjnej. Okazało się zaraz, że miałam rację i egzamin jest rano, więc nauczycielka przeprosiła mnie za wprowadzenie mnie błąd, po czym przeprosiła wszystkich innych i w ogóle przepraszała tak w kółko jeszcze trzy dni. Nie no, sympatycznie, ale trochę zaczęło się już robić dziwnie, zwłaszcza, że przecież nic się nie stało, a jakiekolwiek stresy z mojej strony trwały nie dość, że jakieś 2 minuty, to jeszcze wyraziły się jedynie w wejściu na stronę internetową Komisji. Nie przebukowałam biletu, nie straciłam pieniędzy, a reszty klasy i tak zbytnio to nie interesowało, więc naprawdę, naprawdę dziwnie. 
No, ale co kraj, to obyczaj. I w zachowaniu nauczycieli pięknie się to wyraża. Bo ok, niby miło, że są bardziej tolerancyjni dla pustych kartek zamiast testu, ale niektóre ich zachowania są dość niekonwencjonalne i jak zawsze sugeruje mi jedna osoba z rodziny, która jest w nauczycielskim fachu działała parę ładnych lat: w Polsce to by nie przeszło. Ale myślę, że sami to pewnie zauważyliście.


Poza tym, w szkole nie ma corocznych zdjęć klas, tylko raz na dwa lata robią jedno, wielkie, na którym gromadzą całą szkołę. Jest specjalne rusztowanie, ustawianie według wzrostu i cuda niewidy, na których w marcowy wtorek przed samym powrotem do domu na Wielkanoc minęła nam cała godzina lekcyjna. A godziny lekcyjne też są i dłuższe, i tak wkomponowane w plan, że codziennie jest jakaś luźna lekcja. I sporo okienek na pracę własną. I jeden przedmiot z kilkoma nauczycielami. I...
I tak można mówić, i mówić, bo różnic jest mnóstwo. Co jest w sumie bardzo ciekawe, bo, no właśnie, znowu: co kraj, to obyczaj.


I tak oto kończę ten post, gdyż nauka wzywa. Oby do czerwca! A i Wy trzymajcie się ciepło i wszystkiego dobrego! 

2 komentarze:

  1. To jest autentyczny plan Twojej szkoły w Anglii? Jest ogromna!

    OdpowiedzUsuń