piątek, 20 marca 2015

Słow kilka na temat... 5 mitów o Anglii

Ostatnio sporo osób pyta, czy piszę posty wcześniej, niż w piątek. Odpowiedź brzmi: nie, nie piszę postów w całości w ciągu tygodnia, co najwyżej szykuję ich fragmenty. To, czy dłuższe czy krótsze i ile z nich ostatecznie pojawia się na blogu, zależy od dnia. Czasami, gdy mam zły humor, piszę dużo i sarkastycznie, a potem usuwam te fragmenty, bo nie w sumie nie do końca myślę w dany sposób. Innym razem dostajecie zaś bardzo ironiczną, dosyć interesującą mieszankę emocji, upchniętą między poszczególnymi wyrazami. Takie życie, taki blog. No cóż, pozostawiam Wam ocenę, jak jest w tej chwili. :D 

To był tydzień pełen wrażeń. Serio, nie żartuję. I nie chodzi tylko o sfinalizowanie pierwszego szkicu courseworka z dosyć zawiłego dramatu "Jumpers". Nie, nie. A mianowicie: 

Co się działo? 


Wybory headgirl i headboya zostały podsumowane! 
No i nie uwierzycie. Po raz pierwszy w historii tej szkoły nie ma headboya. Są dwie headgirl. Nie, nie żartuję. Bardzo mocno zastanawiam się, jak to będzie wyglądało, ale z racji, że nowe przywódczynie szkoły są przyjaciółkami, może nie będzie tak źle. A jeśli będzie, to jestem przygotowana - roczna dostawa popcornu właśnie została zlokalizowana na Amazonie. 

A mówię o tym również dlatego, że...

Zostałam Kapitanem Domu! 
Jak już kiedyś wspominałam (np. tu i tu), w szkole są cztery domy, jak w Harrym Potterze. Zrzeszają wszystkich uczniów i w ramach ich działalności, organizowane są zawody sportowe, różne turnieje, no i oczywiście całoroczna rywalizacja w ilości punktów (tak, są i punkty). Domy mają swoich przywódców, którzy rządzą daną 1/4 i tak, w piątek z rana dowiedziałam się, że zostałam jednym z nich! Świetna sprawa, bo kocham organizować rzeczy i rządzić ludźmi, a odkąd oddałam tytuł gospodarza klasy, takiej możliwości nie miałam. :))))) 
Cała kwalifikacja nie była jednak takim wydarzeniem, jak z headgirl i headboyem (choć może raczej headgirls), gdyż w moim przypadku wymagała jedynie napisania "dlaczego chce być kapitanem domu". No i tyle, choć radość jest spora.


A jeśli czyta nasz przyszły stypendysta tej szkoły, który za miesiąc zapewne będzie o tej porze wyszukiwał w Google co to za Langley i gdzie właściwie się znaduje, niech wie jedno: LICZĘ NA KONTYNUACJĘ TRADYCJI!

Stypendysta rok wyżej jest kapitanem St. Giles, ja od dzisiaj - Mancroftu, a tu jeszcze dwa domy do ogarnięcia. Nie może tak być, że Polacy nie opanują 4/4, no proszę Was.

sobota, 14 marca 2015

Życie w internacie... Przepis na unikalny budyń + O wydarzeniach bieżących.

I tak oto, kolejny esejowy tydzień za nami. Miało być podsumowanie lutego, ale mój mózg umarł już w 100%, więc nie liczcie na to tym razem.
Od lat zastanawiam się, jak to jest, że i w Polsce, i - jak się okazuje - w Anglii, nauczyciele lubią dawać uczniom trochę spokoju, a potem z dnia na dzień zrzucają na głowę 15 sprawdzianów, 40 kartkówek i odpowiedź na każdej lekcji. :O Ja rozumiem, końce działów się zbiegają albo nauczyciele lubią synchronizację, ale żeby nawet tutaj, w szkole, gdzie słowo "test" nie ma racji bytu, zadawać wszystkie eseje, case study i stery zadań w jednym tygodniu, dorzucając do tego gratisowo coursework z literatury? No chyba - jak to mówił mój fizyk z liceum - rodzice ich nie kochają.

Z ciekawszych rzeczy, bardziej radosnych, było też kilka fajnych wydarzeń w tym tygodniu, ale najpierw objawiam się tu też z szczególnym ogłoszeniem:
Jak niektórzy z Was wiedzą, niektórzy nie, jestem Szefem intensywnie rozwijającego się obecnie Działu Wiedza portalu MiM24.
MiM to organizacja od młodych dla młodych, gdzie dziennikarze (uczniowie, studenci) nabywają doświadczenie, tworząc w ramach swoich działów i części tej liczącej około 800 osób społeczności. Jako, że zaczyna się właśnie rekrutacja do mojego działu, zapraszam wszystkich miłośników pisania i nauk (przyrodnicze, psychologia, matematyka itd.) oraz technologii (informatyka, komputery, technika, wynalazki itd.), do dołączenia do MiM i wzięcia udziału w kwalifikacjach. :)
Formularz i dalsze informacje tu.
.


Ale, wracając...

Zwycięski lunch w poniedziałek 

W poniedziałek, po tym, jak oficjalnie powiadomiono nas o wygranej w tym ogólnobiznesowym konkursie szkolnych, w którym chodziło o zorganizowanie wydarzenia w restauracji, a potem pracę w dniu jego realizacji (pamiętacie, jak raz pracowałam na zmywaku? - tak, to właśnie to!), wybraliśmy się całą grupą po odbiór nagrody. Polegało to na darmowym lunchu we wspomnianej, pobliskiej restauracji. W ramach próbowania nowości, jadłam wegetariańskiego burgera i był całkiem niezły, polecam. :D
Choć nie wiem, po co ta cebula i frytki, zwłaszcza to pierwsze. :O No ale, lunch eksperymentalny zobowiązuje, było całkiem nieźle mimo to.



piątek, 6 marca 2015

Słów kilka na temat... Urodziny w Anglii. Podsumowanie stycznia + 11 zadań na marzec.

Urodziny, urodziny i po urodzinach.
I tak, moi mili, mam już 18 lat! A ponieważ większość ludzi z mojego roku jest ode mnie młodsza o parę miesięcy do nawet półtora roku, musiałam odpowiadać wielokrotnie na jedno pytanie: "Czy to, że jesteś w świetle prawa dorosła coś zmienia w Twoim życiu?". Hm. Nie wiem, jak u innych, ale u mnie niewiele. Ani to nie nastąpiło nagle, z dnia na dzień, tylko po 18 latach, tysiącach dni i wielu, wielu godzinach życia; ani ta liczba nie zmieniła właściwie tego, jak żyję... Cóż, mimo wszystko to nowy etap życia i mam nadzieję, że będzie świetny. 

Swoją drogą, miałam w piątek świetną lekcję na biznesie. Siedzimy, robimy zadanie i nagle jeden kolega ni z gruchy zapytał, jaka pogoda jest teraz w Polsce. Jak wytłumaczyłam, że nie wiem do końca, ale że powinno być coraz bardziej słonecznie, nauczyciel dołączył do rozmowy i skomentował, że był kiedyś w Polsce na wycieczce szkolnej w Krakowie i w Tatrach, w takim miejscu, że widać i Polskę, i Słowację jednocześnie. Podobno nasz kraj bardzo mu się spodobał i w ogóle pozytywnie, choć zima go nieco przeraziła. :D
Wówczas okazało się, że część kolegów nie wie, w jakim sąsiedztwie leży Polska, tzn. kojarzą, że obok Niemiec, ale sądzą, że po wschodniej stronie, to już tylko Rosja, Kazachstan i Serbia (?). Tak więc, włączyliśmy mapę Europy i zaczęliśmy wszyscy oglądać. I tak właśnie Anglicy dowiedzieli się, że jest tam jeszcze jakaś Litwa, Białoruś i Ukraina. :D


Potem natomiast zaczęli dopytywać, gdzie mieszkam, więc pokazałam im swoją miejscowość. Chcieli nawet oglądać mój dom, ale stwierdziłam, że ja ich domów też nie widziałam, to własnego pokazywać także nie będę. W rezultacie wylądowaliśmy niechcący po drugiej stronie miasta, gdzie znajduje się u nas takie Gimnazjum nr 2 i jedno z lokalnych liceów. Oczywiście, wszyscy zaczęli dopytywać, czy kiedykolwiek byłam w tych rejonach. Wytłumaczyłam im, że moje miasto, choć według nich wygląda na większe, liczy pewnie około 30000, więc tak, byłam tam. I to nawet nie raz. I nie, to nie jest moja szkoła, bo moja to było Gimnazjum nr 3, ale kojarzę i tę.
Ale najbardziej podobała im się wymowa słowa "ogólnokształcące", myślałam, że się normalnie zaplują, jak próbowali to po mnie powtarzać. :D
Ogólnie, wycieczka po moich rejonach udana i naprawdę człowiek by się zdziwił, jakie to dla nich wszystko może być interesujące. :D


Jak wyglądały urodziny w Anglii? 


Jeśli chodzi o polskich ludzi, to lepiej, niż przypuszczałam, naprawdę nie zawiedli! Niektóre życzenia wzruszały; inne rozśmieszały, gdy ludzie wspominali jakieś zabawne historie z życia. Były nawet telefony, trochę zdjęć i mnóstwo miłych wiadomości... Naprawdę w porządku. :) 
Ale jako, że przede wszystkim zapewne chcecie się dowiedzieć, jak podeszli do tego Anglicy, skupię się właśnie na tym. 
Jak dotarłam rano do formu, odśpiewano mi "Happy Birthday" i piosenka ta towarzyszyła mi jeszcze dwa razy - na angielskim i na historii + rejestracji popołudniowej, wykonana w wariacyjny sposób przez kolegów z formu. Były też życzenia, tj. "Happy Birthday", rzucane z uśmiechem przez nauczycieli, znajomych i nieznajomych. Rekordzistka w tym zakresie składała mi takie życzenie dwunastokrotnie, i to nawet następnego dnia. Cóż. :D