środa, 22 czerwca 2016

Pożegnalny cykl... Zakończenie

Ostatni post cieszył się większym zainteresowaniem niż którykolwiek poprzedni, co niezmiernie mnie cieszy, jako że na żadnym z dotychczasowych wpisów tak nie zależało mi tak bardzo, jak na tamtym. :) Dziękuję wszystkim za mnóstwo pozytywnych komentarzy, wiadomości i wspaniały odzew, jakiego się nie spodziewałam! Cieszę się, że tak świetnie zareagowaliście na post, którego najbardziej się obawiałam, z racji tego, że mówi o tym, o czym dotąd nie wspominałam. Jeszcze raz dziękuję bardzo!

*** 

I tak, nadszedł ten dzień. Panie i Panowie, przed Państwem ostatni post na blogu Ada na Emigracji. W każdym razie, ostatni stypendialny, bo może jeszcze kiedyś pojawię się tu, żeby opowiedzieć Wam co u mnie i jak żyję. Ale póki co... 

Blog w liczbach:

Każdy wpis na tym blogu był czytany przez 5 - 40 razy tyle osób, co na poprzednim blogu o przygotowaniach do wyjazdu.
83% czytelników to czytelnicy z Polski.
5 najpopularniejszych postów to:


Natomiast 5 najpopularniejszych podstron to: 

A według mnie...

Moje top 5 postów (bo najfajniej mi się je pisało): 


Nie licząc, oczywiście, Pożegnalnego Cyklu, który nie dość, że najbardziej przykuł Waszą uwagę, to i mi sprawił ogromną przyjemność pisania. A szczególnie: Historia Prawdziwa, która bije rekordy popularności i, jak wspominałam, była dla mnie bardzo ważnym postem. Dziękuję!

sobota, 18 czerwca 2016

Pożegnalny cykl... Historia Prawdziwa

Pomysł na dzisiejszy post pojawił się w mojej głowie chyba na samym początku tego wyjazdu. Pisać zaczęłam go jednak chyba dopiero po Studniówce, w styczniu. I tak, co nieco ucinając, co nieco dopisując, tworzyłam go przez dosłownie pięć miesięcy.
Nie, spokojnie, nie oznacza to, że będzie taki długi i drugie tyle zajmie Wam jego przeczytanie.
Nie, nie.
Po prostu chciałam tu wyrazić coś dla mnie bardzo ważnego i dlatego włożyłam w to tyle pracy. Czuję, że jestem Wam to winna, zwłaszcza, że w wielu e-mailach czy komentarzach, które od Was dostawałam, przewijało się stwierdzenie: "mam wrażenie, że w Twoich postach kryje się jakiś smutek". Co gorsza, przewijało się też się pytanie: "czy żałujesz, że wyjechałaś?", "czy nie byłabyś szczęśliwsza w swoim polskim liceum?". Jako, że nie wiedziałam zupełnie co powiedzieć, najczęściej unikałam odpowiedzi. Ale ostatnio to najtrudniejsze pytanie zadała pewna dobrze znana mi osoba, co pozwoliło mi się jeszcze raz nad nim zastanowić. I wreszcie określić swoją opinię, którą zresztą przekażę Wam na samym końcu tego postu.
Póki co chciałam Wam bowiem przekazać pewną złotą myśl, za którą, mam nadzieję, mnie nie potępicie. Gdyż brzmi ona:

Stypendium nie jest dla każdego


I nie, nie mówię tak, bo stypendyści to jacyś nadludzie czy coś takiego.
Co Wy.
Jeśli spełniacie wymagania konkursu stypendialnego, to macie szansę zostać jego laureatem, bez względu na to, czy jesteście laureatami czterech konkursów kuratoryjnych, uczęszczającymi do najlepszego liceum w Polsce, czy po prostu w miarę dobrze się uczącymi działaczami z małego miasteczka. To jest w tym super; jesteście, kim chcecie - możecie być kim chcecie.
Jeśli się nie udało, trudno, widocznie nie taka Wasza droga. Realizujcie się inaczej, bo jest i tak jeszcze wiele świetnych rzeczy dla Was do zrobienia czy odkrycia - nieważne, czy to w Polsce, czy w Anglii, czy w innym kraju. Ale jeśli się uda... Cóż, macie szansę doświadczyć czegoś naprawdę fajnego.




niedziela, 12 czerwca 2016

Pożegnalny cykl... Za czym będę tęsknić po zakończeniu stypendium?

I już Anglia. 2 kolejne egzaminy za mną; przede mną jeszcze 5, z czego tylko jeden w przyszłym tygodniu, który będzie też moim ostatnim spędzonym w 100% w szkole. Tak więc, robi się coraz bardziej poważnie i już wkrótce się stąd naprawdę zabieram. 
Z jednej strony mnie to cieszy, nie ukrywam. Chętnie wrócę do Polski i zacznę następny etap życia.
Z drugiej - szkoda. Wiadomo, dwie strony medalu. Do pewnych rzeczy się przyzwyczaiłam; inne mają swój urok, a i po prostu tak właśnie wyglądało moje życie przez 2 lata i przykro mi, że ten etap dobiega końca. 
Tak więc, tak, jak na początku stypendium pisałam o tym, za czym się tęskni, będąc poza Polską (i to był jeden z najbardziej uniwersalnych i aktualnych postów na tym blogu w całej jego historii, bo utożsamiam się z nim pomimo upływu czasu), tak teraz przedstawiam odpowiedź na pytanie: 

Za czym będę tęsknić po wyjeździe z Anglii? 

Płatki 
Tak, tak, w Polsce też mamy płatki, i to naprawdę dobre. Ale po dwóch latach praktycznie codziennego jedzenia płatków Kellogg's mam wrażenie, że moje życie nigdy już nie będzie takie samo. 


Najbardziej ironiczne jest to, że w Polsce byłam miłośniczą czekoladowych płatków takich, jak Chocapic (zwłaszcza Duo, póki istniały), Nesquik czy - w bardziej współczesnych czasach - czekoladowe musli, natomiast tu moi ulubieńcy są najzwyczajniejszymi płatkami zbożowymi, tj. kwadratowymi Shreddies oraz Super K. Nie wiem,  co takiego w sobie mają, ale są naprawdę pyszne i nie wiem, jak bez nich przeżyję. Będzie ciężko. 



Niezależność
I to jest taka bardziej poważna kwestia. 
Dwa lata podejmowania decyzji, zajmowania się sobą i zupełnej odpowiedzialności za to, jak wygląda życie na miejsce. To znaczy, rodzice są, ale nie ma ich tu i teraz, więc trzeba myśleć samodzielnie i nie można podejrzewać, że tak, jak zawsze będą wiedzieli, co robić w danej sytuacji, skoro sami w tym systemie czy szkole się nie uczyli i jest to dla nich - mimo wszystko - nowe  i obce. No i ogólnie, w domu żyje się inaczej. Czasem ktoś Cię pogoni do nauki, powie ci, co masz zrobić czy kiedy posprzątać pokój. Tu, jak nie posprzątasz, to żyjesz w bałaganie, a jak nie odrobisz lekcji, to Ty ponosisz za to odpowiedzialność. Są opiekunki, matrony czy jak zwał, ale to już coś innego. To przede wszystkim Ty nadajesz kształt temu, co się z Tobą dzieje.  
Niektórzy mogą się w tym na początku gubić, ale koniec końców jest to całkiem fajne.  
I to właśnie coś, za czym będę tęsknić. W każdym razie, na pewno chwilowo. 



niedziela, 5 czerwca 2016

Pożegnalny cykl... Czego nauczyło mnie to stypendium w Anglii?

O tym, jak bardzo nie wierzę, że minęły już prawie dwa lata, mówiłam wielokrotnie. Nadal nic się w tej kwestii nie zmieniło: trudno uwierzyć, że dzisiejszy post rozpoczyna Pożegnalny Cykl Postów. Ale tak jest.
I, do tego jeszcze, w drodze wyjątku, post ten dodaję jeszcze z Polski. Po prostu chcę się wyrobić ze wszystkimi postami, jakie zaplanowałam, a że jest ich dokładnie 4... Cóż, nie mam innego wyboru. ;)
Tak więc, oto przed Państwem pierwszy wpis z tego cyklu, czyli odpowiedź na padające często pytanie:

Czego nauczyło mnie to stypendium w Anglii? 


I tutaj uwaga: nie będzie nic a nic o sprawach akademickich. O tym, jak wygląda mój program nauczania w tym roku i jak wyglądał w zeszłym, możecie sobie poczytać w innych postach. Zresztą, uważam, że kwestia edukacyjna nie wyróżnia tego wyjazdu aż tak, bo to w polskim liceum jest szerszy program, dający większe rozeznanie w świecie. Jasne, fajnie jest sobie pokroić mysz na biologii czy przez 5 godzin wyliczać populację Żydów i imigrantów z Europy Zachodniej w Stanach Zjednoczonych w XX wieku, ale uważam, że prawdziwa wartość tego wyjazdu kryje się w czym innym. A w czym?

 Stypendium nauczyło mnie...: 

Pokory 
Gdy wyjechałam do Anglii, czułam się zwycięzcą. Ba, przez moment wydawało mi się, że nic już nie muszę robić, bo wystarczy, że się pojawię w nowej szkole i wszyscy już będą padać z zachwytu, bo "stypendystka", "pokonała wielu kontrkandydatów, żeby dostać to stypendium", no i w ogóle "musi być niesamowita, bo spełniła wstępne wymogi konkursu stypendialnego". Wiecie, odpowiednia średnia, wyniki z gimnazjalnego, osiągnięcia w różnych dziedzinach i takie tam. Spoko, jasne, w jakiś sposób zapracowałam. 


Ale szybko okazało się, że stypendium nie jest nagrodą, a po prostu nowym wyzwaniem. I nikt nie wie, kim jesteś, po co tu jesteś i skąd się tu człowieku wziąłeś. Nikogo zbytnio nie interesują konkursy kuratoryjne, czerwone paski czy inne egzaminy gimnazjalne, bo to kwestie typowe dla polskiego systemu szkolnictwa. Czyli systemu nieznanego dla większości Anglików. 
Nie oznacza, że te sprawy nie są w jakiś sposób ważne czy fajne. Wiadomo, w jakiś tam sposób są na pewno. 

Stypendium nauczyło mnie, że okej, zawsze masz coś tam na koncie, ale w nowym miejscu zaczynasz od zera. Nie byłam Adą z mat-fizu, Adą - gospodarzem klasy czy Adą, co to miała tyle i tyle punktów do rekrutacji, lecz anonimową, szarą uczennicą, która mogła dostawać zarówno A, jak i U, i nikt by się nie zdziwił, bo to przecież ktoś z bliżej nieokreślonymi poprzednimi doświadczeniami. Nie pojawiasz się więc w nowym miejscu jako zwycięzca, lecz jako gracz. Ktoś, kto szacunku nie dostaje za nic, tylko musi na niego zapracować. Ciężką pracą, wyrzeczeniami czy, czasem, robieniem dobrej miny do złej gry. Bo nic w życiu nie ma za darmo. 



niedziela, 15 maja 2016

Szkolne opowieści... Speech Day

I tak oto minął ostatni pozbawiony jakichkolwiek egzaminów tydzień mojej edukacji w tej szkole. Pracowite 6 tygodni dopiero przed nami, ale już pewne sprawy można uznać za zamknięte: we wtorek odbył się bowiem Speech Day, który był uroczystym podsumowaniem roku szkolnego, a o którym chciałabym dzisiaj opowiedzieć. 
Poza tym, pragnę zapowiedzieć nowy cykl, który rusza od przyszłego tygodnia. Jako że zostały nam tylko 4 posty do końca bloga, a jest jeszcze parę spraw, którymi chciałam się podzielić, już w następny weekend - pierwszy post z pożegnalnego cyklu. Brzmi dramatycznie, ale to jedna z tych sytuacji życiowych, kiedy takie emocje uważam za wskazana. ;) 
W każdym razie...

Co to jest Speech Day? 

Jest to, najprościej mówiąc, dzień zakończenia roku szkolnego, gdy dyrektor, przewodniczący, zaproszeni goście, a także inne osoby związane z zarządzaniem szkołą, wygłaszają przemowy. Bardzo dużo przemów. 
Później wręczane są nagrody dla najlepszych w danym przedmiocie w danym roczniku oraz inne odznaczenia (np. dla najzdolniejszego sportowca). 
Po wszystkim odbywa się natomiast uroczysty lunch. 


niedziela, 8 maja 2016

Szkolne opowieści... Jak przetrwać czas przygotowań do egzaminów?

Ponieważ mój rocznik jest już w trakcie matur, a dla następnych rzeszy absolwentów szkół średnich te egzaminy to wciąż bardziej lub mniej odległa przyszłość, pozwoliłam sobie ponownie poruszyć temat A-levels, czyli tej niby-matury w Anglii i tego, jak wyglądają moje przygotowania do niej.


O co chodzi z tymi A-levels? 

Jak wspominałam dotychczas: 
  • A-levels to egzaminy podobne do matury, które zdaje się na koniec szkoły średniej. 
  • Wyniki z nich podaje się przy rekrutacji na studia.
  • Możliwe do uzyskania oceny to: A* (nie ma na AS), A, B, C, D, E i U. 
  • W jednym roku zdaje się AS, czyli jakby maturę podstawową, a w drugim - A2, czyli rozszerzenie. 
  • Nie ma obowiązkowych przedmiotów; każdy zdaje, co chce i są to zazwyczaj 3-4 przedmioty, dobrane pod kierunek, na który się chce iść na studia. 
  • Egzaminy można pisać na laptopie (ja piszę tak wszystkie oprócz matmy i polskiego [brak polskich znaków]). 
  • Obcokrajowcy przebywający w Anglii mniej niż 2 lata do tej pory mogli mieć też wydłużony o 25% czas pisania egzaminów (mnie to jeszcze obowiązuje, ale następnych roczników już nie).

Ile jest egzaminów? 

Egzaminów jest sporo. 
W lutym próbnych ma się tylko 4, bo po jednym z każdego przedmiotu, ale tak naprawdę wcale nie jest tak, że 1 przedmiot = 1 egzamin. 
Ja, robiąc matematykę, język polski, historię i Business Studies, mam w tym roku 9 egzaminów (w zeszłym - 12), bo, jak już wspominałam, każdy przedmiot podzielony jest na kilka różnych zagadnień, nad którymi się pracuje.
Przykładowo, z matematyki mamy 3 podręczniki (Mechanika 1, Core 3 i Core 4) = 3 egzaminy. 


W zeszłym roku wspominałam też, że pisząc egzaminy czy przygotowując się do nich, łatwo można przesadzić
Ze wszystkim. 
Można robić za mało albo za dużo. Za mało spać albo za dużo. Za mało jeść albo za dużo. No, ogólnie, wiecie o co chodzi. Łatwo jest popaść w przesadę. 
Można też załamać się ogromem materiału, jaki ma się do ogarnięcia w dość krótkim okresie czasu. 
Tak więc, jeśli po lekturze mojego zeszłorocznego postu: "7 oznak, że jesteś wyczerpany i coś Cię zajmuje za bardzo", zdałeś sobie sprawę, drogi Czytelniku, że się tak jest w Twoim przypadku lub po prostu szukasz inspiracji, co do organizacji swojego życia w czasie egzaminów czy innego nawału roboty,  czytaj nad wyraz uważnie. Bo tak o to, dzielę się z Tobą swoimi strategiami przetrwania. 

[UWAGA: Nie wiem na ile to adekwatne w kwestii matury, bo w życiu nie pisałam egzaminów z tak dużej partii materiału (nie, gimnazjalnego nie liczę, bo tam wystarczyło tylko przejrzeć repetytoria - i to tylko ze ścisłych, w moim przypadku), ale może też się komuś moje doświadczenie z AS roku zeszłego i A2 roku bieżącego na coś przyda. ;)].

Jak przetrwać czas przygotowań do egzaminów? 


1) Nastaw się pozytywnie! 
Pozytywne podejście do klucz do sukcesu. Zwłaszcza, kiedy praktycznie wszystko zależy od Ciebie. I tu zacytuję siebie sprzed roku:
No i załamywać się każdą kwestią, byle egzaminem? Istotne mniej lub bardziej, ale gdyby nasze mózgi były zaprogramowane na samodestrukcję "bo stres", chyba wszyscy byśmy padali w okolicach testu na koniec trzeciej klasy podstawówki albo pasowania na radosnego przedszkolaka. 
[Choć], z drugiej strony, nie olewajmy roboty. Przykładowo, te nieszczęsne egzaminy. Ok, jest dużo fajniejszych rzeczy do zrobienia, ale skoro już się człowiek czegoś uczył, siedział jakiś czas w szkole i się chcąc nie chcąc przygotowywał do konfrontacji z komisją egzaminacyjną, a do tego rezultaty mają wpływ na to, jak będzie wyglądał chociażby skrawek przyszłości, warto choćby otworzyć tę książkę, poczytać i... Po prostu dać z siebie wszystko. Nie ma sensu marnować tych wszystkich godzin, jakie już się w tej szkole spędziło, nie wykorzystując tej nabytej wiedzy na ile tylko można najlepiej, chociażby z szacunku do siebie i własnego czasu. Przesiedziałeś, coś tam zapamiętałeś. Wykorzystaj to!   



2) Oceń, ile masz do zrobienia i ile czasu zamierzasz na to przeznaczyć 
To jest bardzo, bardzo istotne. 
Jako że, osobiście, nie znoszę nie mieć ogólnego planu, co i kiedy mam mniej więcej zrobić, od tego właśnie zaczęłam swoje przygotowania. 
Pewnego pięknego dnia usiadłam i, na podstawie swojego planu egzaminów, policzyłam ile tygodni zostało mi do każdego z nich. Ponieważ uważam arkusze z dawnych lat za podstawę przygotowań (patrz: punkt 5), następnie znalazłam wszystkie, jakie tylko były dostępne i policzyłam, ile z nich muszę wykonać na tydzień, żeby do egzaminów przerobić wszystkie.

poniedziałek, 2 maja 2016

Słów kilka na temat... Ciekawostki społeczne

Z racji tego, że zarówno w Polsce, jak i w Anglii, wiele osób ma dzisiaj wolne od pracy i szkoły, postanowiłam dodać post w poniedziałek.
W sumie do końca nie wiem, dlaczego w Wielkiej Brytanii i Irlandii jest dzisiaj wolne, ale jest tak co roku w pierwszy poniedziałek maja i chyba nie kryje się za tym jakaś dłuższa historia. Zresztą, w ogólnie nie skojarzyłam, że ten długi weekend jest już teraz, jako że ostatni tydzień minął mi na nauce i załatwianiu spraw organizacyjnych, więc nie zaprzątałam sobie głowy takimi szczegółami. Niemniej jednak, dzień wolny na pewno się przyda. :)

Ostatnie dni obfitowały też w pożegnania, choć nie na wszystkich byłam obecna.
W piątek bowiem nie tylko przedstawiono nowych Kapitanów mojemu Domowi, a mnie podziękowano za rok działalności i pożegnano, ale też odbyło się zakończenie roku maturzystów w moim polskim liceum. I choć nie mogłam tam niestety być, w pewien sposób jest to koniec pewnej epoki mojego stypendium. Jak pewnie wiecie, sama uważałam się za uczennicę dwóch szkół do czasu, gdy pod koniec ostatniego pobytu w domu zabrałam stamtąd papiery. Teraz to w sumie mam się za osobę, która tak jakby tę szkołę ukończyła. No, może ja to nie do końca, ale moja klasa już się stamtąd zabrała, a że to z nimi tę szkołę zaczynałam, to i dopiero ich odejście oznacza, że i ja już nie jestem uczennicą tak w 100%. Ciężko wyjaśnić, ale mam nadzieję, że wiecie, o co chodzi.

A tak niedawno odbierałam świadectwo na koniec 1. klasy liceum. :o 

W każdym razie, o ile do szkoły jeszcze chętnie zajrzę, to to nie będzie to samo. No bo jak to tak, bez klasy? Dziwnie. Niby tylko rok bycia na liście i dwa lata regularnych odwiedzin z uczestnictwem w maksymalnej liczbie odpowiadających mi terminowo wydarzeń szkolnych, ale wspomnień co nie miara. W tym liceum poznałam świetnych ludzi; spędziłam wiele pięknych chwil. Usiłowałam wykorzystać każdą z nich w 100%; szczególnie, gdy zdarzały się raz na 6 tygodni.
No i jakoś to zleciało. Aż trudno uwierzyć, że tak szybko.

A wydawało się, że tak niedawno była premiera mojego filmiku pożegnalnego dla klasy. :o

Choć, nie powiem, ma to też dobre strony: nawet jeśli przy najbliższej okazji czasem odwiedzę znajomych z rocznika niżej, uczęszczających do mojego liceum, to nie zajmie mi to tyle czasu, ile poświęcałam temu dotychczas, więc może wreszcie w Polsce też będę się uczyć. W końcu przed nami teraz o wiele ważniejsze egzaminy niż zeszłoroczne.
...Ale przed nami też majówka, więc póki możemy, nie myślmy o egzaminach. A wiec, przed Państwem...


niedziela, 24 kwietnia 2016

Słów kilka na temat... Czym się różni szkoła angielska od polskiej?

Po miesiącu w Polsce wracam na bloga z licznymi, nowymi pomysłami na posty! I nie martwcie się, choć trzeba zakasać rękawy i brać się do pracy ostatecznej, bo w planach na następne dwa miesiące jest jakieś 10 egzaminów, myślę, że damy radę coś ogarnąć. No i wkrótce będzie po wszystkim, a to też ważne. :)
A póki co, choć miałam w planach inny post na dzisiaj, postanowiłam się podzielić czymś, co gryzie mnie niezmiernie po tym, jak spędziłam ostatnio kilka tygodni w Polsce - a jest zawsze równoznaczne z częstymi odwiedzinami w moim liceum. Była to nie tylko świetna okazja ku temu, żeby spędzić czas ze znajomymi, ale też taka, aby przypomnieć sobie niektóre szczegóły na temat życia codziennego w polskiej szkole i tego, czym właściwie różni się ona od angielskiej. Będzie to drobne podsumowanie tego, o czym mówiłam do tej pory, ale tak dokładnie:

Czym różni się angielska szkoła od polskiej? 


UWAGA: pamiętajcie, że wszystko, co tu piszę. bazuje o moje doświadczenia, czyli różnicach między moim liceum w Polsce a szkołą, do której uczęszczam w Anglii. Nie daję gwarancji, że wszędzie jest tak samo - zwłaszcza w kwestii angielskiej, gdzie każda prywatna szkoła ma dużo niezależności i właściwie robi, co jej się żywnie podoba. Do publicznej tu nigdy nie uczęszczałam, więc już w ogóle ich zwyczaje są mi obce.

Jak wiecie, mówiłam tu już o tym, że terminy wolnego od szkoły są inne. Było o systemie edukacji, materiale; mundurkach; zajęciach dodatkowych; busach szkolnych, które przywożą i odwożą uczniów; lunchu szkolnym; egzaminach; rekrutacji na studia. Wspominałam o możliwościach sportowych, muzycznych i działalności społecznej. Wielokrotnie pojawiały się też historie z "internatowego życia wzięte". A więc dziś, trochę podsumowując, a trochę dodając nowego... 

Inna zabudowa, inne możliwości 

Polska:
Jeden budynek szkolny z internatem, do którego można dostać się łącznikiem. Mieści ponad 400 uczniów, uczęszczających do klas 1-3 szkoły średniej. 

Anglia
Kilkanaście różnych budynków rozrzuconych na sporym obszarze w środku nigdzie. Mieści ponad 400 uczniów lat 7-13, czyli - na polskie standardy - uczęszczających do klas 4-6 podstawówki, gimnazjum i liceum. 

niedziela, 20 marca 2016

OSTATNIE 100 DNI: co za nami, co przed nami?

Wszystko kiedyś się kończy. Jak pewnie wiecie, moje stypendium też nie potrwa już długo. Dokładnie 14 marca pozostawało 100 dni do jego końca. Z tej okazji postanowiłam tu urządzić STUDNIÓWKĘ, czyli drobne podsumowanie i zestawienie tego, co było do tej pory wraz z planami tego, co jeszcze zamierzam zrobić.


100 dni to i dużo, i mało. 
Dużo, bo mogę jeszcze wiele zrobić. Mało, bo lwią część tego spędzę w Polsce, pozostając poza realizacją blogowych planów. Z racji tego, zamiast tworzyć listy zadań, w których stosunek liczby zadań do wykonania każdego dnia byłby znacznie wyższy niż 1:1, pozwoliłam sobie podzielić to i owo na parę różnych kategorii, w ramach których będę podsumowywać i planować. No i, oczywiście, motywować do jak najlepszego wykorzystania czasu, który mamy do dyspozycji bez względu na to, gdzie i na jak długo się znajdujemy. 


Edukacja


Początkowo chciałam to rozbić na "edukacja" i "egzaminy", ale jedno jest z drugim ściśle powiązane, więc myślę, że dla ułatwienia, lepiej jest omawiać to jako całość. 

We wrześniu 2014 roku...  
Na początku cel był prosty: ogarnąć lokalny system edukacji. Bo jest on zawiły tak, jak dla nich nasz. A ja chciałam wiedzieć, ile trwa nauka w szkole, na jakie etapy jest podzielona  i czym jest ten ich pseudo egzamin gimnazjalny (GSCE), którym oni przejmują się niesamowicie, podczas gdy u nas wynik z jego odpowiednika przydaje się tylko w procesie rekrutacji do szkoły średniej.


Potem przyszło zrozumienie angielskich egzaminów na koniec szkoły średniej (A-levels) oraz standaryzowanego dla wszystkich uczniów planu zajęć. Trzeba było się przyzwyczaić do 50-minutowych lekcji, innego podziału przerw i zajęć kończących się o 16:40.
Gdy tu przyjechałam, walczyłam też o zyskanie reputacji ucznia, który stara się jak może i jakoś tam sobie radzi. Było stopniowe osiąganie jak najlepszych ocen (bo przedmioty humanistyczne i społeczne ze względu na konieczność pisania esejów bywają trudne); była walka ze słownictwem i zapisem na matmie. Ale starałam się  i tydzień po tygodniu było coraz lepiej.


Później chodziło o napisanie lutowych próbnych jak najlepiej; o załatwienie sobie pisania egzaminów na laptopie, gdy odkryłam, że moje pismo bywa dla nich nieczytelne; o jak najlepsze napisanie egzaminów końcowych.
Potem, po wakacjach, dobre rozpoczęcie roku 13. Napisanie jednego courseworka i zaplanowanie drugiego przed Świętami. Ogarnięcie się z próbnymi.
Veni, vidi, vici.
To co dalej?


Teraz...
Plan jest prosty: przygotować się jak najlepiej do matury na poziomie rozszerzonym (A2).
Mam 9 egzaminów; pierwszy - 18 maja, ostatni - 24 czerwca. W międzyczasie jadę do Polski. Mam też tydzień bez ani jednego egzaminu, tylko po to, by później mieć dwa egzaminy jednocześnie. Ale spokojnie, ogarnie się; bywały już takie sytuacje w historii tej szkoły.
Ja ze swojej strony będę się starała uczyć, powtarzać, zrobić fajne notatki, opuszczać jak najmniej lekcji, oddawać prace w terminie i w ogóle wykorzystać jak najlepiej pozostały mi czas. Będzie dobrze!


sobota, 12 marca 2016

Słów kilka na temat... Londyn #2

Ostatnio postu nie było, za co przepraszam - zwłaszcza, że po raz pierwszy w historii bloga nie było to spowodowane wyjazdem do Polski. Po prostu, z okazji swoich 19-stych urodzin wyjechałam do Londynu i kompletnie nie spodziewałam się, iż mogę się czasowo nie wyrobić z napisaniem czegoś sensownego. Szczególnie dlatego, że - jak pewnie wielu z Was pamięta - z mojej szkoły do stolicy Wielkiej Brytanii jest ponad 180 km i przebycie tej trasy dwukrotnie w ciągu dwóch dni też trochę trwa.

Z ciekawostek przyrodniczych, w szkole odbyły się obchody Światowego Dnia Książki. Mój form przebierał się w stylu "Gry o Tron" i jako że ja byłam księżniczką, a większość grupy żołnierzami, na zdjęciachwyglądało to dosyć komicznie . No wiecie, tak, jakbym miała swoją straż. Aż żałuję, że fotografii z tego dnia nie posiadam, ale oto przed Wami zrobione z perspektywy internatu damskiego zdjęcie przedstawiające innych pozujących przebierańców:



No i dostałam od damskiego internatu piękną urodzinową kartkę, pełną życzeń:



A dziś, aby nadrobić, przychodzę do Was z postem na temat tego, jak można niekonwencjonalnie spędzić dzień w Londynie tak, żeby poznać klimat tego miasta lepiej, niż tylko zwiedzając najbardziej popularne obiekty lub przechadzając się pomiędzy nimi, jak to zrobiłam w październiku.
Oczywiście, jeśli jesteście w tej brytyjskiej stolicy pierwszy raz w życiu, warto zobaczyć te standardowe obiekty, jak: 


Jak już też wspominałam, opierając się o własne doświadczenia, polecam też: 

 - Muzeum Madame Tussauds z figurami woskowymi, przedstawiającymi znanych ludzi. 
- Przejażdżka czerwonym, piętrowym autobusem.
- Przejażdżka metrem londyńskim. 
- Dworzec King's Cross z peronem 9 i 3/4 oraz sklepem z gadżetami z Harry'ego Pottera.

UWAGA!!! Znaczna część muzeów jest darmowa. O ile do wejścia i tak obowiązuje kolejka ze względu na liczbę zwiedzających, to warto wiedzieć, że w np. British Museum, Museum of London, Muzeum Historii Naturalnej, Muzeum Nauki ... za wstęp się NIE PŁACI.

Dzisiaj czas na rozbudowanie tej listy, czyli:

sobota, 27 lutego 2016

Słów kilka na temat... Co w Anglii zdumiewa? #2

Po paru radosnych dniach spędzonych w domu przyjechałam ponownie do Anglii, odbywając swój przedprzedostatni lot w tę stronę, na tej trasie, tymi liniami. Biorąc pod uwagę fakt, że za chwilę przyjeżdżam do domu na prawie miesiąc z okazji Wielkanocy, a w maju znowu wracam do Polski na dwa tygodnie, nadszedł czas, żeby napisać te słowa:

MOJE STYPENDIUM ZMIERZA KU KOŃCOWI

...A ja nadal nie wierzę, że tak szybko zleciało, serio.
Zwłaszcza, że jak pewnie wielu z Was, bardzo dobrze pamiętam początki tego wszystkiego. I pomyśleć, że to zaraz miną dwa lata... Szok.
Niemniej jednak, korzystając z okazji, że jeszcze chodzę do angielskiej szkoły i wciąż przebywam za granicą, mam w planach wykorzystać to w pełni. I podsumować. Jak zawsze.
Ale, ale, szczegółów co do tego nie wyjawię Wam dzisiaj, a przed STUDNIÓWKĄ, czyli w weekend poprzedzający 14 marca - dzień, gdy zostanie mi dokładnie 100 dni stypendium, nie odliczając wizyt w Polsce.


Ci, którzy pamiętają "121 dni - 121 zadań", czyli moje przygotowanie do wyjazdu w roku 2014 albo zadania wykonywane w pierwszym półroczu 2015, mogą snuć jakieś przypuszczenia, ale postaram się, żeby nie było konwencjonalnie. Ani zbyt typowo.
Bo przecież schematy są po to, żeby poza nie wykraczać, prawda?
Postaram się więc, żebyście choć trochę się zdziwili.
A właśnie, jeśli mowa o zdziwieniu...

Co w Anglii zdumiewa? #2


Mój pierwszy post na ten temat został napisany zaraz po wyjeździe na stypendium. Dziś, półtora roku później, chciałabym się podzielić z Wami dalszymi obserwacjami na temat tego, co może zadziwiać w tym kraju.
I, żeby było fajniej, przedstawię to w tej samej formie, co we wrześniu 2014. A co tam!

piątek, 5 lutego 2016

Szkolne opowieści... O tym, jak można działać społecznie

Polska coraz bliżej, więc zanim Wam zniknę na jakiś czas, przychodzę z jednym z tematów, o których mowy tu dotąd nie było, a być powinna. To znaczy, nie omawiałam tego zagadnienia tak dokładnie, jak w przypadku sportu czy muzyki. A trzeba, bo dla wielu (jak i dla mnie) ta kwestia stanowi jedną z najważniejszych. O czym mowa? O działalności społecznej w szkole, oczywiście! 


Jak można działać w szkole? 


Głównymi sposobami są: akcje charytatywne oraz zaangażowanie w działalność społeczną poprzez piastowanie jednego z dostępnych dla uczniów stanowiska. 
Ale, uwaga, w każdej szkole wygląda to inaczej (niby jak we wszystkich kwestiach, choć w tej szczególnie), więc pamiętajcie: to, co tu opisuję, dotyczy konkretnie tej szkoły. 


Jakie są możliwe stanowiska i obowiązki osób, które je zajmują? 


Przed Państwem, krótki schemat pt. "kto jest kim". Nie przejmujcie się, że podpunkty charakteryzujące dane stanowiska są niewyraźne, gdyż pod spodem opisuję wszystko jeszcze raz, a ten schemat ma jedynie przybliżyć pokrótce "kto kontroluje kogo". 



Kapitanowie Domów

O Kapitanach Domów wiele mówić nie będę, bo było o tym przy okazji Dnia Muzyki, jako że sama jestem jednym z nich. 
Proces rekrutacji zależy od danego Domu; u nas był to list aplikacyjny. Potem musieliśmy się jeszcze dodatkowo sprawdzić przy pomocy organizacji Dnia Sportu Juniorów w czerwcu zeszłego roku. 
Kapitanowie są niezależni od reszty i odpowiadają w zakresie swojej działalności bezpośrednio przed nauczycielami, którzy są opiekunami domów.

Przypinka praktycznie identyczna, jak ta, którą noszę ja ;) 

sobota, 30 stycznia 2016

Życie w internacie... Jak przeżyć w angielskim internacie?

[EDIT]: Od dzisiaj zmiany w MENU. Wprowadziłam podstronę "Na skróty", gdzie znajdują się posegregowane tematycznie wszystkie posty, jakie dotychczas opublikowałam na blogu. A więc, oprócz FAQ, gdzie odpowiadam na najczęściej zadawane pytania i spisu postów wg daty, umieszczonego w stopce bloga, od dziś mamy też tematyczny spis treści.

Miałam w planach umieszczenie tu dziś zupełnie innego wpisu, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Po jakże traumatycznych przeżyciach tego tygodnia postanowiłam zmienić to i owo, i oto przed Państwem bardzo ironiczny i lekko kontrowersyjny post, o jakim myślałam od dłuższego czasu.
Chcąc uchronić się przed negatywnymi komentarzami, przypominam jeszcze raz o ironii. I o tym, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, a łamanie regulaminu w jednej sferze nie oznacza kompletnego bezprawia w dziesięciu innych. Niemniej jednak... 


Krótka charakterystyka internatu w mojej angielskiej szkole 


Jak wspominałam parę razy, zarówno ta szkoła, jak i internat, nie należą do największych. W szkole jest około 500 uczniów (i to w 8 rocznikach, a mniej więcej tyle samo osób uczy się w moim polskim liceum w zaledwie 3), a cały internat liczy około 80 osób, z czego dziewczyn jest jedynie 13 - 15.
Internat dzieli się na damski i męski. Mamy oddzielne budynki, nie możemy wchodzić na piętra, gdzie znajdują się pokoje i mamy też innych opiekunów, bo dziewczęta mają za opiekunki tylko kobiety. Właściwie dzielimy przede wszystkim stołówkę, pralnie, no i oczywiście szkołę.
W damskim internacie łazienki znajdują się na korytarzach. Ze względu na niewielką liczbę mieszkańców każda mieszkanka ma własny pokój, a niektóre stoją zupełnie puste.
Mamy określone zasady, co i kiedy, a ja, jako najstarsza i jedyna z roku 13, cieszę się największym pokojem i możliwością "gaszenia światła" o 22:45.

fragment budynku internatu męskiego tj. budynku głównego

Jak przeżyć w angielskim internacie? 

1. Zawsze bądź miły i serdeczny
...Żelazna zasada numer 1. Ok, ja zwykle staram się być dla wszystkich miła bez względu na jakieś tam własne odczucia, ale wiecie, jak to jest: czasem jest się złym na cały świat, wszystko irytuje i ta pani pokrzykująca za drzwiami, że czas już wychodzić do szkoły, raczej nie poprawia sytuacji. Niemniej jednak, trzeba być miłym. Zawsze. Bo jak Ty jesteś w porządku w każdej sytuacji, to i oni są, a wtedy ma się nie tylko poprawne relacje, ale też spokój. A to istotne w wielu sytuacjach przywołanych poniżej.

sobota, 23 stycznia 2016

Słów kilka na temat... Matura w Anglii i kilka muzycznych przebojów maturalnych

Po krótkim, acz emocjonującym i spędzonym w genialnej atmosferze urlopie ponownie zawitałam do szkoły. Podróż była wprawdzie męcząca, bo trwała 11 godzin (co i tak, jak pewnie kojarzycie, jest poniżej mojej średniej, ale po prawie bezsennym weekendzie poziom zmęczenia osiągnął nowe wyżyny), lecz nie żałuję ani jednej chwili takich trudów. Bowiem, po kilkudniowej przerwie od szkoły, zjawiłam się w niej z masą nowych wspomnień związanych z towarzystwem wielu świetnych osób, z pokaźną liczbą pamiątkowych zdjęć oraz z... Okropnymi zakwasami. A jakże. Ale cóż, tańce do białego rana taki właśnie mają wpływ. Bo, jak pewnie się domyśliliście, nie mogłabym ominąć Studniówki 2016, która na pewno zasługuje na tytuł jednej z lepszych imprez mojego całego dotychczasowego życia. Ludzie, atmosfera, ludzie, atmosfera. Tyle mam do powiedzenia na ten temat i każdemu życzę takiej imprezy. Sama też mam nadzieję wziąć udział w równie fajnym wydarzeniu, ale niestety okazji póki co brak.
Bo co oto nadchodzi...? 

MATURA 2016 

I pomyśleć, że tego doczekaliśmy. 
Nie no, serio, sama się sobie dziwię, że już przeżyłam tyle lat, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w roku 2012 miał się z wielkim hukiem skończyć świat. Ale cóż. Na szczęście tak się nie stało i miało miejsce wiele świetnych wydarzeń. Oby tak najdłużej. 
I ok, niby miałam rok temu maturę podstawową. Ale to wiecie, to jednak inaczej. 
Dobra, napisałam sobie egzaminy z matematyki, literatury angielskiej, języka polskiego, Business Studies i historii. 
Dobra, dostałam oceny. 
Dobra, rzuciłam literaturę. 
Dobra, na podstawie tamtych wyników i efektów mojej dotychczasowej pracy przepowiedzieli mi oceny z matury rozszerzonej, którą zdaję w czerwcu, 
Ale teraz faktycznie to napiszę, otrzymam do rąk własnych jakieś wyniki i naprawdę wybiorę się gdzieś - dokądś na jakieś studia. Nadeszły dziwne czasy, moi Drodzy. 

W lutym mamy próbne matury. 
Do marca trzeba oddać kompletnego courseworka z historii o Prohibicji. 
Pod koniec maja ruszamy z kopyta i tak aż do końca czerwca. 
A jak na razie...

piątek, 8 stycznia 2016

Żegnaj 2015, witaj 2016!

Rok 2015 był niezwykły. 
Nie tylko dlatego, że mój rocznik skończył wreszcie 18 lat, a prowadzenie samochodu dla wielu moich rówieśników stało się codziennością. Nie no, jasne, to też super, ale to nie o tym mowa. 
Jak dla mnie, był to rok kalendarzowy, w którym od stycznia do grudnia byłam uczennicą szkoły w Anglii. 
W 2014 byłam tu tylko od września. 
W 2016 będą do czerwca. 
A 2015? 
Całość. 12 miesięcy spędzonych na wyjazdach, przyjazdach, przelotach, podróżach autobusem, życiem Polską, oczekiwaniem na Polskę, rozpowszechniania dobrego imienia Polski. Na uważaniu się za uczennicę dwóch szkół w dwóch krajach (i w teorii będąc nią w istocie). Na odwiedzaniu znajomych, zaskakiwaniu ich, wyskakiwania niespodziewanie zza rogu tylko dlatego, że ktoś ma urodziny, a ja wiozę czekoladki z drugiego końca Europy. Tysiące minut spędzonych w Anglii. Setki - w podróży. Jeszcze więcej na oczekiwaniu. Może nawet za dużo. 
Nie chcę dzisiaj być zbyt refleksyjna, bo na takie rzeczy przyjdzie czas za pół roku, ale... 
No właśnie, pół roku. 

Czy wiecie, że za mniej niż pół roku kończę szkołę?