środa, 22 czerwca 2016

Pożegnalny cykl... Zakończenie

Ostatni post cieszył się większym zainteresowaniem niż którykolwiek poprzedni, co niezmiernie mnie cieszy, jako że na żadnym z dotychczasowych wpisów tak nie zależało mi tak bardzo, jak na tamtym. :) Dziękuję wszystkim za mnóstwo pozytywnych komentarzy, wiadomości i wspaniały odzew, jakiego się nie spodziewałam! Cieszę się, że tak świetnie zareagowaliście na post, którego najbardziej się obawiałam, z racji tego, że mówi o tym, o czym dotąd nie wspominałam. Jeszcze raz dziękuję bardzo!

*** 

I tak, nadszedł ten dzień. Panie i Panowie, przed Państwem ostatni post na blogu Ada na Emigracji. W każdym razie, ostatni stypendialny, bo może jeszcze kiedyś pojawię się tu, żeby opowiedzieć Wam co u mnie i jak żyję. Ale póki co... 

Blog w liczbach:

Każdy wpis na tym blogu był czytany przez 5 - 40 razy tyle osób, co na poprzednim blogu o przygotowaniach do wyjazdu.
83% czytelników to czytelnicy z Polski.
5 najpopularniejszych postów to:


Natomiast 5 najpopularniejszych podstron to: 

A według mnie...

Moje top 5 postów (bo najfajniej mi się je pisało): 


Nie licząc, oczywiście, Pożegnalnego Cyklu, który nie dość, że najbardziej przykuł Waszą uwagę, to i mi sprawił ogromną przyjemność pisania. A szczególnie: Historia Prawdziwa, która bije rekordy popularności i, jak wspominałam, była dla mnie bardzo ważnym postem. Dziękuję!

sobota, 18 czerwca 2016

Pożegnalny cykl... Historia Prawdziwa

Pomysł na dzisiejszy post pojawił się w mojej głowie chyba na samym początku tego wyjazdu. Pisać zaczęłam go jednak chyba dopiero po Studniówce, w styczniu. I tak, co nieco ucinając, co nieco dopisując, tworzyłam go przez dosłownie pięć miesięcy.
Nie, spokojnie, nie oznacza to, że będzie taki długi i drugie tyle zajmie Wam jego przeczytanie.
Nie, nie.
Po prostu chciałam tu wyrazić coś dla mnie bardzo ważnego i dlatego włożyłam w to tyle pracy. Czuję, że jestem Wam to winna, zwłaszcza, że w wielu e-mailach czy komentarzach, które od Was dostawałam, przewijało się stwierdzenie: "mam wrażenie, że w Twoich postach kryje się jakiś smutek". Co gorsza, przewijało się też się pytanie: "czy żałujesz, że wyjechałaś?", "czy nie byłabyś szczęśliwsza w swoim polskim liceum?". Jako, że nie wiedziałam zupełnie co powiedzieć, najczęściej unikałam odpowiedzi. Ale ostatnio to najtrudniejsze pytanie zadała pewna dobrze znana mi osoba, co pozwoliło mi się jeszcze raz nad nim zastanowić. I wreszcie określić swoją opinię, którą zresztą przekażę Wam na samym końcu tego postu.
Póki co chciałam Wam bowiem przekazać pewną złotą myśl, za którą, mam nadzieję, mnie nie potępicie. Gdyż brzmi ona:

Stypendium nie jest dla każdego


I nie, nie mówię tak, bo stypendyści to jacyś nadludzie czy coś takiego.
Co Wy.
Jeśli spełniacie wymagania konkursu stypendialnego, to macie szansę zostać jego laureatem, bez względu na to, czy jesteście laureatami czterech konkursów kuratoryjnych, uczęszczającymi do najlepszego liceum w Polsce, czy po prostu w miarę dobrze się uczącymi działaczami z małego miasteczka. To jest w tym super; jesteście, kim chcecie - możecie być kim chcecie.
Jeśli się nie udało, trudno, widocznie nie taka Wasza droga. Realizujcie się inaczej, bo jest i tak jeszcze wiele świetnych rzeczy dla Was do zrobienia czy odkrycia - nieważne, czy to w Polsce, czy w Anglii, czy w innym kraju. Ale jeśli się uda... Cóż, macie szansę doświadczyć czegoś naprawdę fajnego.




niedziela, 12 czerwca 2016

Pożegnalny cykl... Za czym będę tęsknić po zakończeniu stypendium?

I już Anglia. 2 kolejne egzaminy za mną; przede mną jeszcze 5, z czego tylko jeden w przyszłym tygodniu, który będzie też moim ostatnim spędzonym w 100% w szkole. Tak więc, robi się coraz bardziej poważnie i już wkrótce się stąd naprawdę zabieram. 
Z jednej strony mnie to cieszy, nie ukrywam. Chętnie wrócę do Polski i zacznę następny etap życia.
Z drugiej - szkoda. Wiadomo, dwie strony medalu. Do pewnych rzeczy się przyzwyczaiłam; inne mają swój urok, a i po prostu tak właśnie wyglądało moje życie przez 2 lata i przykro mi, że ten etap dobiega końca. 
Tak więc, tak, jak na początku stypendium pisałam o tym, za czym się tęskni, będąc poza Polską (i to był jeden z najbardziej uniwersalnych i aktualnych postów na tym blogu w całej jego historii, bo utożsamiam się z nim pomimo upływu czasu), tak teraz przedstawiam odpowiedź na pytanie: 

Za czym będę tęsknić po wyjeździe z Anglii? 

Płatki 
Tak, tak, w Polsce też mamy płatki, i to naprawdę dobre. Ale po dwóch latach praktycznie codziennego jedzenia płatków Kellogg's mam wrażenie, że moje życie nigdy już nie będzie takie samo. 


Najbardziej ironiczne jest to, że w Polsce byłam miłośniczą czekoladowych płatków takich, jak Chocapic (zwłaszcza Duo, póki istniały), Nesquik czy - w bardziej współczesnych czasach - czekoladowe musli, natomiast tu moi ulubieńcy są najzwyczajniejszymi płatkami zbożowymi, tj. kwadratowymi Shreddies oraz Super K. Nie wiem,  co takiego w sobie mają, ale są naprawdę pyszne i nie wiem, jak bez nich przeżyję. Będzie ciężko. 



Niezależność
I to jest taka bardziej poważna kwestia. 
Dwa lata podejmowania decyzji, zajmowania się sobą i zupełnej odpowiedzialności za to, jak wygląda życie na miejsce. To znaczy, rodzice są, ale nie ma ich tu i teraz, więc trzeba myśleć samodzielnie i nie można podejrzewać, że tak, jak zawsze będą wiedzieli, co robić w danej sytuacji, skoro sami w tym systemie czy szkole się nie uczyli i jest to dla nich - mimo wszystko - nowe  i obce. No i ogólnie, w domu żyje się inaczej. Czasem ktoś Cię pogoni do nauki, powie ci, co masz zrobić czy kiedy posprzątać pokój. Tu, jak nie posprzątasz, to żyjesz w bałaganie, a jak nie odrobisz lekcji, to Ty ponosisz za to odpowiedzialność. Są opiekunki, matrony czy jak zwał, ale to już coś innego. To przede wszystkim Ty nadajesz kształt temu, co się z Tobą dzieje.  
Niektórzy mogą się w tym na początku gubić, ale koniec końców jest to całkiem fajne.  
I to właśnie coś, za czym będę tęsknić. W każdym razie, na pewno chwilowo. 



niedziela, 5 czerwca 2016

Pożegnalny cykl... Czego nauczyło mnie to stypendium w Anglii?

O tym, jak bardzo nie wierzę, że minęły już prawie dwa lata, mówiłam wielokrotnie. Nadal nic się w tej kwestii nie zmieniło: trudno uwierzyć, że dzisiejszy post rozpoczyna Pożegnalny Cykl Postów. Ale tak jest.
I, do tego jeszcze, w drodze wyjątku, post ten dodaję jeszcze z Polski. Po prostu chcę się wyrobić ze wszystkimi postami, jakie zaplanowałam, a że jest ich dokładnie 4... Cóż, nie mam innego wyboru. ;)
Tak więc, oto przed Państwem pierwszy wpis z tego cyklu, czyli odpowiedź na padające często pytanie:

Czego nauczyło mnie to stypendium w Anglii? 


I tutaj uwaga: nie będzie nic a nic o sprawach akademickich. O tym, jak wygląda mój program nauczania w tym roku i jak wyglądał w zeszłym, możecie sobie poczytać w innych postach. Zresztą, uważam, że kwestia edukacyjna nie wyróżnia tego wyjazdu aż tak, bo to w polskim liceum jest szerszy program, dający większe rozeznanie w świecie. Jasne, fajnie jest sobie pokroić mysz na biologii czy przez 5 godzin wyliczać populację Żydów i imigrantów z Europy Zachodniej w Stanach Zjednoczonych w XX wieku, ale uważam, że prawdziwa wartość tego wyjazdu kryje się w czym innym. A w czym?

 Stypendium nauczyło mnie...: 

Pokory 
Gdy wyjechałam do Anglii, czułam się zwycięzcą. Ba, przez moment wydawało mi się, że nic już nie muszę robić, bo wystarczy, że się pojawię w nowej szkole i wszyscy już będą padać z zachwytu, bo "stypendystka", "pokonała wielu kontrkandydatów, żeby dostać to stypendium", no i w ogóle "musi być niesamowita, bo spełniła wstępne wymogi konkursu stypendialnego". Wiecie, odpowiednia średnia, wyniki z gimnazjalnego, osiągnięcia w różnych dziedzinach i takie tam. Spoko, jasne, w jakiś sposób zapracowałam. 


Ale szybko okazało się, że stypendium nie jest nagrodą, a po prostu nowym wyzwaniem. I nikt nie wie, kim jesteś, po co tu jesteś i skąd się tu człowieku wziąłeś. Nikogo zbytnio nie interesują konkursy kuratoryjne, czerwone paski czy inne egzaminy gimnazjalne, bo to kwestie typowe dla polskiego systemu szkolnictwa. Czyli systemu nieznanego dla większości Anglików. 
Nie oznacza, że te sprawy nie są w jakiś sposób ważne czy fajne. Wiadomo, w jakiś tam sposób są na pewno. 

Stypendium nauczyło mnie, że okej, zawsze masz coś tam na koncie, ale w nowym miejscu zaczynasz od zera. Nie byłam Adą z mat-fizu, Adą - gospodarzem klasy czy Adą, co to miała tyle i tyle punktów do rekrutacji, lecz anonimową, szarą uczennicą, która mogła dostawać zarówno A, jak i U, i nikt by się nie zdziwił, bo to przecież ktoś z bliżej nieokreślonymi poprzednimi doświadczeniami. Nie pojawiasz się więc w nowym miejscu jako zwycięzca, lecz jako gracz. Ktoś, kto szacunku nie dostaje za nic, tylko musi na niego zapracować. Ciężką pracą, wyrzeczeniami czy, czasem, robieniem dobrej miny do złej gry. Bo nic w życiu nie ma za darmo.