Piszę ten post raptem kilka chwil po tym, jak mój dom (podobna definicja jak w Hogwarcie, tyle że osoby należące do jednego domu, nie mają własnego budynku, w którym mieszkają), Mancroft, zwyciężył w 2/4 kategoriach w House Music Competition.
Hura!
Wypadałoby powiedzieć więcej na ten temat, ale postanowiłam, że nadrobię to w przyszłości.
Dziś, ze względu na to, że przygotowuję listę rzeczy, które moi rodzice zaofiarowali się mi przysłać w paczce z Polski, skupię się na innej niezwykle istotnej sprawie.
Otóż, moi drodzy krewni, znajomi i nieznajomi, czas na...
Subiektywna lista rzeczy, bez których bym tu zapewne nie przetrwała.
TOP 10:
10. Dziurkacz, zakreślacze i mnóstwo papieru w linie.
To podstawy na których opiera się cała nauka. Istotne, aczkolwiek zawsze można pożyczyć, czego nie można powiedzieć o pozostałej 9.
Papier w linie
Używany nawet na matmie (!). Do notatek, pisania esejów, trzaskania zadanek. W razie potrzeby równie świetny do tworzenia papierowych łódek.
Dziurkacz
Zakładam, że w Polsce nie używałam go częściej, niż raz na rok. Tutaj, biorąc pod uwagę, że trzymam (jak i większość osób z tej szkoły) notatki w segregatorach, nie można się bez niego obejść.
Zakreślacze
Kolejne przedmioty "bezużyteczne" przez ostatnie 11 lat mojej edukacji; teraz - chyba bym się bez nich pogubiła.
Na literaturze, gdzie wręcz trzeba kreślić po książkach, żeby później ogarnąć łatwo co jest co - niezastąpione. Przydatne też na historii czy biznesie.
I pomyśleć, że jeszcze parę miesięcy temu, nie zdobyłabym się na to, żeby po książce pisać chociażby długopisem. O mazaniu już nie wspomnę.