Jak widzicie, z racji braku literatury, mam sporo okienek, które mogę przeznaczyć na zajmowanie się pozostałymi przedmiotami, oczywiście. :D
Tradycyjnie, nie mam lekcji z polskiego, a będę jedynie egzamin w czerwcu.
Te okna, które ciągną się przez wszystkie dni tygodnia i są oznaczone po lewej tajemniczymi literami "AMB" i "LUN" oraz w połowie ucięty pasek "PMB" widoczny na dole to nic innego, jak przerwy - poranna (20 minut), na lunch (50 minut) oraz popołudniowa (20 minut). Poza nimi, jak już kiedyś wspominałam, mamy krótkie pięciominutówki na zmianę pracowni.
PSHE to tak jakby wychowawcza; Games - wf, a Assembly/Tutorial to "Apel/Wychowawcza", co oznacza, że w zależności od kaprysu dyrekcji mamy jedno albo drugie. Czego nie wyjaśniłam dziś, objaśniałam rok temu, więc zajrzyjcie w razie czego tutaj.
A dziś, o podróżach po Anglii. Tych indywidualnych; na wypadek, gdyby ktoś z Was postanowił kiedyś na własną rękę przemierzyć tę deszczową wyspę.
Co warto wiedzieć przed wyruszeniem w podróż po Anglii?
1) Bilety na pociąg lub autobus warto kupić o wiele wcześniej.
Jasne, jeśli chodzi o przejazd z lotniska do jakiegoś punktu, możesz mieć problem z określeniem dokładnej godziny swojego wyjazdu - zwłaszcza, gdy do danego miejsca jeździ sporo pociągów czy autobusów i możesz przebierać w ofertach - ale ogólnie, staraj się przewidywać takie rzeczy i to z wyprzedzeniem co najmniej 3 tygodniowym. Jeśli nie zdążysz zrobić tego aż tak wcześnie - nawet dzień wcześniej bywa taniej, niż w dniu planowanego odjazdu.
Przykładowo, bilet do Londynu z Norwich kupiony miesiąc wcześniej, kosztuje 7,5 funta. W dniu wyjazdu - 66. Różnica? Kolosalna.
2) W Londynie nie zapłacisz gotówką za bilet autobusowy.
Od pewnego czasu nie ma takiej opcji i musisz się z tym liczyć. A więc, jakie są?
Oyster Card, Visitor Oyster Card, jednodniowa karta Travelpass lub - stosowana przeze mnie - najzwyklejsza w świecie karta zbliżeniowa. Przykładasz do czytnika, pobiera Ci 1,5 funta i jedziesz dalej. Więcej info? Zajrzyj tutaj. I pamiętaj! Tak samo jest np. w metrze.
3) Unikaj Londynu - zapłacisz mniej.
Rada bez sensu, jeśli Twoim celem jest Londyn. Ale, jeśli przylatujesz np. na lotnisko takie, jak London Stansted i chcesz pojechać do Cambridge czy Norwich, możesz to spokojnie zrobić bez zajeżdżania do Londynu. I wtedy, bilet kupowany nawet na chwilę przed wyjazdem, może być dwa razy tańszy niż taki na przejazd przez Londyn. Sprawdzone, polecam.
4) Londyn + piątkowy wieczór na dworcu kolejowym = masakra W miniony piątek znalazłam się o godzinie 20 na dworcu London Paddington. Pojechałam do Oksfordu z Norwich i usiłowałam wrócić, co wymagało 2 przesiadek - na dworcu London Paddington i po przejeździe metrem - na London Liverpool Street, dobrze nam już znanym.
W każdym razie, te kilkanaście minut, które spędziłam na tym pierwszym, były okropne. Większego, bardziej nieprzeniknionego tłumu nie widziałam od dawna. I gdyby jeszcze ci ludzie się przemieszczali, a nie stali w miejscu, zastawiając pół hali swoimi bagażami, może byłoby to bardziej znośne. Ale było, jak było, a ja powiem Wam jedno: nigdy więcej. I nikomu takiej sytuacji nie życzę.
W każdym razie, te kilkanaście minut, które spędziłam na tym pierwszym, były okropne. Większego, bardziej nieprzeniknionego tłumu nie widziałam od dawna. I gdyby jeszcze ci ludzie się przemieszczali, a nie stali w miejscu, zastawiając pół hali swoimi bagażami, może byłoby to bardziej znośne. Ale było, jak było, a ja powiem Wam jedno: nigdy więcej. I nikomu takiej sytuacji nie życzę.
5) Rezerwacja miejsca nie oznacza, że faktycznie na nim siądziesz.
Miejsce zarezerwowane się liczy? W samolocie - tak. W pociągu - niezbyt. Każdy i tak siada, jak chce, a gdy Ty sprawiedliwie przetoczysz się przez 8 wagonów, aby znaleźć ten, w którym masz wyznaczone miejsce, w 9/10 przypadków (wynik oparty na moim doświadczeniu), okaże się, że na Twoim miejscu ktoś już się radośnie rozsiadł, odpalił laptopa, wyciągnął słuchawki, rozpoczął konsumpcję rogalika i kawy oraz kompletnie mu nie w smak Cię przepuścić. Rezerwacja? Ależ jaka rezerwacja, wolne było jak wszedłem.
6) Miej plany A i B; na wszelki wypadek też C.
Jasne, brzmi to trochę nerwowo, ale prawda jest taka, że życie jest życiem. Metro się psuje, pociągi zatrzymują się czasem w środku pola (patrz: niżej), a Twój bilet bywa odrzucany przez maszynę i musisz jeszcze tłumaczyć ochroniarzowi, że wszystko z nim okej. Czasem nie możesz się odnaleźć na dworcu, Twój peron zdaje się nie istniej (patrz: niżej), a wszystko zdaje się być przeciwko Tobie.
I co wtedy zrobisz?
Popłaczesz się na środku dworca, błagając wszystkich o pomoc?
Nie.
Życie tak nie działa. W prawdziwym życiu, smutny czy nie, zdenerwowany czy radosny, pójdziesz do informacji, przebukujesz bilet na inną godzinę, sprawdzisz inne możliwości dojazdu, zagadasz z ochroną na temat transportu i będziesz walczyć, torować sobie drogę w tłumie i nie poddawać się.
Bo jak nie tak, to inaczej, ale oby do celu.
A więc, lepiej być przygotowanym na jeden scenariusz i 10 innych, niż utknąć gdzieś po drodze.
Inspiracją powyższego był mój wspomniany wyjazd do Oksfordu, który, o ile był świetny, ze względu na niezwykły urok tego miasta (najpiękniejsze, jakie w tym kraju dotychczas widziałam), to jednak okazał się dosyć skomplikowany pod względem samej podróży.
O ile ogarnęłam metro, o tyle na London Paddington (twarz misia Paddingtona na każdym kroku zawsze spoko) zawiódł system. Pociąg do Oksfordu miał być na peronie 2; na 7 minut przed odjazdem okazał się znajdować na peronie 10. Ale gdzie jest peron 10? Ano, nie obok 11, bynajmniej, bo ten już w innej części hali. Wiem, bo sprawdziłam. A gdy zostało 2 minuty do odjazdu, nagle objawiła się 9., za którą, po dokładnie drugiej stronie dworca...
A w drodze powrotnej? Najpierw popsute metro i 5 minut na przesiadkę na London Liverpool Street w strasznym tłumie (patrz: 4); potem, gdy już cudem znalazłam się w odpowiednim pociągu (choć przez moment panowało podejrzenie, że przemieszczam się w stronę drugiego końca kraju), awaria, przebudowy i kolejne 40 minut opóźnienia.
Naprawdę, gdy wreszcie dotarłam do szkoły, 17 godzin po jej opuszczeniu, o 23:30, stwierdziłam, że to, iż dotarłam wszędzie, gdzie chciałam, nadal żyję i koniec końców pojechałam w sposób zaplanowany wg planu A (patrz: 7) to po prostu cud. I w ogóle, wszystko, co mnie nim spotkało, nim jest.
Całe życie.
I gdy na nie patrzę, to jest jak czytanie dobrej książki; cały czas jest ekscytacja, co będzie dalej, jak wszystko się potoczy i co z czego wyniknie. Nawet mimo jakichś tam problemów po drodze. Nawet pomimo tego, że nie wszystko układa się czasem, jak trzeba. To tak w sumie, to wszystko to naprawdę jeden wielki cud. I moje życie nim jest, i Twoje.
Ale czy Ty też potrafisz to przyznać?
I tak oto, dość filozoficznie, kończę ten post, zapowiadając bardziej przyziemny następny, w którym na pewno co nieco o Dniu Muzyki i codziennym życiu końcówki września.
Pozdrowienia!
Szczerze mówiąc nie wiem czy bym sobie poradziła w takim tłumie ludzi. Raz nie udało mi się nawet z autobusu wysiąść jak wracałam ze szkoły, bo było tak dużo osób. Koniec końców przespacerowałam się dodatkowy kilometr ale co tam. Życzę powodzenia w innych takich przypadkach, na które myślę, że się napotkasz jeszcze nie jeden raz. Miłego wieczoru ;)
OdpowiedzUsuńBywa ciężko, ale wszystko do zrobienia; byleby się skupić na celu i zapomnieć o środkach w takiej sytuacji! :D
UsuńChoć to czasem, niestety, wymaga wyzbycia się na moment kultury osobistej, etyki i moralności. Ale cóż, to są te chwile desperacji, gdy innej opcji nie ma, więc mimo wszystko wychodzę z założenia, że lepiej próbować się przedzierać, niż np. spóźnić się na pociąg. :) Inaczej, gdy możesz wsiąść później czy za moment, ale jak tak na ostatnią chwilę...
W każdym razie, to nieuniknione, ale oby takich sytuacji było jak najmniej! :)