Halfterm, halfterm i... Witamy ponownie w Anglii! I na blogu, oczywiście.
Pierwszy tydzień nauki odbywał się praktycznie beze mnie, bo nie było dnia, żebym była na wszystkich lekcjach. A to jakieś testy, a to jakieś konkursy, a to uporczywy ból zębów zmuszający do pozostania w medycznym przez cały dzień... I tak oto, nadszedł pierwszy weekend po przyjeździe do Anglii. A wraz z jego początkiem, przerwa na kilka tygodni od pytania, które słyszę od angielskich kolegów i koleżanek za każdym razem po przyjeździe na Wyspy:
Jak było w Polsce?
I wiecie co?
Nie umiem na to odpowiedzieć. Bo, szczerze, co byście powiedzieli, gdy w taki szary, zwykły poniedziałek zachodzicie do szkoły, a tam znajomi podekscytowani pytają Was: "no i jak tam, jak było w domu?". No... Eee... W domu. No tak. No normalnie, a jak może być w domu? Przybyłam, pobyłam, wybyłam. Jak to zwykle bywa.
A tu już głosy zawodu i rozczarowane miny. No bo jak to tak, być za granicą i nie mieć nic do opowiedzenia?!
Tylko, uwaga, wróć, jest tu jeden problem, niepojęty dla lokalnych znajomych. Im się wydaje, że Polska jest zagranicą, odległym krajem. Tyle, że niezbyt. Bo z mojej perspektywy to dom, do którego się wraca, a te zagraniczne, Dzikie Zachody, to autentycznie, no właśnie, Dzikie Zachody. Czasem nawet wyspiarskie. Czasem nawet zawierające dwa krany zamiast jednego i składające się ze szkół prywatnych położonych w jakiejś polnej głuszy. Bez aluzji, oczywiście. :D
Ale, ponieważ dla nas zdumiewający są oni, a dla nich - my, patrząc na kulturę, jedzenie i różne inne zachowania (o tym już za tydzień), po wielu miesiącach opowiem Wam wreszcie, jak wygląda typowy halfterm. Bo to zagadnienie było traktowane tu po macoszemu, a stanowi lwią część mojego życia.
Co to te halftermy?
To nic innego, jak przerwy śródsemestralne.
Nie wiem, jak wygląda to w angielskich szkołach publicznych, ale prywatne szkoły ustalają sobie same, w jakich terminach chcą je mieć.
U mnie w szkole halftermy są mniej więcej co 5 - 6 tygodni, bo mamy trymestry - jesienny, wiosenny, letni - a więc każdy trwa po 12 tygodni z przerwą w połowie.
Ile trwa taki halfterm?
To zależy, ale u mnie w szkole wygląda to mniej więcej tak:
- od połowy października do pierwszych dni listopada (około 2 tygodnie);
- od połowy grudnia do pierwszych dni stycznia (około 3 - 4 tygodnie);
- w połowie lutego (około tydzień);
- w zależności jak wypada w danym roku Wielkanoc (około 3 tygodnie);
- pod koniec maja/początek czerwca (około tydzień).
Dlaczego tak ich dużo i dlaczego są tak często?
Coś za coś. Wakacje zaczynają się za to w połowie lipca, a szkoła zaczyna się w pierwszych dniach lipca. Te dwa tygodnie + tydzień ferii (jak widzicie, w Anglii ferie zimowe trwają tydzień, nie dwa jak w Polsce) dają dodatkowe trzy wolne tygodnie do dyspozycji w ciągu roku szkolnego.
Poza tym, codziennie siedzimy w szkole tyle samo godzin. Czyli nie, nie kończę nigdy o 13:00 albo nie zaczynam o 10:00. Mam tyle samo lekcji każdego dnia, wszystkie są o 5 minut dłuższe, niż w Polsce i odbywają się w małych grupach, a więc program inaczej się rozkłada. Tak po prostu.
Z tego powodu, przerwy są jakie są, a ja się nie kłócę, bo każda z nich to okazja na powrót do domu.
Co się robi podczas halftermu?
Właściwie, odpowiem na pytanie: "co ja robię".
Wracam do domu. Jem polskie jedzenie. Spotykam się ze znajomymi. Podejmuję mniej lub bardziej udane próby ogarniania nauki angielskiej. Czytam książki. Oglądam filmy. Czasem wpadam na treningi mojego dawnego klubu kick-boxingu. Nawiedzam swoje polskie liceum. Załatwiam różne sprawy. Bywam tu i tam.
Ogólnie, żyję jak żyję. Takie dodatkowe wakacje, tylko że wszyscy ludzie normalnie pracują i się uczą poza Tobą. A więc albo masz coś konkretnego do roboty, albo chodzisz do swojej szkoły gadać z ludźmi, albo się obijasz po kątach.
I dobra, pozornie takie wolne mogłoby się wydawać przewidywalne.
Za każdym razem jest to samo oczekiwanie na przyjazd. Radosne odebranie z lotniska. A potem, po tygodniu, dwóch czy trzech mniej chętny powrót do rzeczywistości, bo przecież każdy lubi mieć od niej przerwę.
W międzyczasie, typowe, opisane wyżej aktywności. Polskość. Nawiedziny liceum i zaskakiwanie ludzi, którzy czasem się dziwią, że tak często jest w Anglii wolne i że aż tyle naraz albo że naprawdę wolę w wolne od szkoły odwiedzać szkołę, zamiast po prostu spać w domu.
Ale tak, nawiasem mówiąc, wolę, bo spać to można wszędzie i zawsze, a skoro wiem, że mam kolejną okazję spotkać mnóstwo fajnych ludzi, i to zgromadzonych w jednym miejscu, to grzech nie skorzystać. Zwłaszcza, że staram się organizować czas tak, żeby i się wyspać, i pouczyć, i dokonać różnych odwiedzin, a te ostatnie właśnie najczęściej związane są z jakimiś ciekawymi sytuacjami, tworzącymi świetne wspomnienia na resztę życia.
Tak więc, mój sposób spędzania halftermów jak najbardziej mi odpowiada, zwłaszcza, że za każdym razem wynika z tego coś nieoczekiwanego, nietypowego, zaskakującego. Są wyzwania, są radości, nie ma nudy.
I ok, może dla wielu ludzi takie wyjazdy i przyjazdy wydają się nużące, ale powiem Wam szczerze: to ma swój urok.
Halftermy są genialne. Do Polski wraca się świetnie. Do domu wraca się świetnie.
Nie znoszę ciągać się z bagażami pół Europy, zwłaszcza, jeśli, jak przy ostatnim wylocie do Anglii, na lotnisku są opóźnienia z powodu mgły i trzeba siedzieć 3 godziny, przysypiając na lotnisku z perspektywą kilkunastu godzin dalszej podróży.
Ale co tam, przeżyłam, zjadłam darmową kanapkę, a koniec końców i tak dotarłam do szkoły. Czym jest kilka godzin w porównaniu do wieku Ziemi?
Niczym.
A wspomnienia nabyte podczas halftermu? Nawet biorąc pod uwagę takie doświadczenie siedzenia na walizkach przez kilka godzin na lotnisku i dworcu autobusowym, o którym mogę teraz opowiadać?
Bezcenne.
Tak więc, nie, nie umiem odpowiedzieć na pytanie "jak było w Polsce?".
Ani to nie wiadomo, czy odpowiadać jednym słowem, czy się angażować i spisywać zeznania na 11 stron czcionką w rozmiarze 5.
Ale powiem Wam jedno, jakby nie było, to nigdy nie jest strata czasu, a coś, na co warto czekać.
I choć w Anglii nie jest źle, to podpisuję się dwoma rękami pod stwierdzeniem:
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej
Bo ten tydzień był ok i następne też takie pewnie będą, to, wiecie, dobrze mieć dokąd wracać. Choćby to było w perspektywie dłuższej, niż plany na następny weekend czy dwa, bo, właściwie, parotygodniowej - najważniejsze, że jest dokąd.
I tymi słowami kończąc, pozdrawiam Was serdecznie i życzę wszystkim wesołego listopada, bez względu na to, jak zimny, deszczowy i mroczny mógłby pozornie się wydawać!
Hej, jak wyglądało Twoje robienie prawa jazdy, skoro przez większość czasu przebywałaś w Anglii? Jak Ci się udało zrobić kurs? :-)
OdpowiedzUsuńPKK wyrobiłam w maju podczas halftermu. Dogadałam się wtedy ze szkołą jazdy i zapisałam się na kurs. Wg nowych przepisów z 2015 nie trzeba chodzić na teorię, żeby podejść do egzaminu, więc po zrobieniu testów podeszłam do egzaminu teoretycznego i zdałam go też jeszcze w maju. Potem w lipcu zrobiłam praktyczną część kursu, dokupiłam trochę godzin i niedawno zdałam egzamin praktyczny. :)
Usuń