Ponieważ mój rocznik jest już w trakcie matur, a dla następnych rzeszy absolwentów szkół średnich te egzaminy to wciąż bardziej lub mniej odległa przyszłość, pozwoliłam sobie ponownie poruszyć temat A-levels, czyli tej niby-matury w Anglii i tego, jak wyglądają moje przygotowania do niej.
O co chodzi z tymi A-levels?
Jak wspominałam dotychczas:
- A-levels to egzaminy podobne do matury, które zdaje się na koniec szkoły średniej.
- Wyniki z nich podaje się przy rekrutacji na studia.
- Możliwe do uzyskania oceny to: A* (nie ma na AS), A, B, C, D, E i U.
- W jednym roku zdaje się AS, czyli jakby maturę podstawową, a w drugim - A2, czyli rozszerzenie.
- Nie ma obowiązkowych przedmiotów; każdy zdaje, co chce i są to zazwyczaj 3-4 przedmioty, dobrane pod kierunek, na który się chce iść na studia.
- Egzaminy można pisać na laptopie (ja piszę tak wszystkie oprócz matmy i polskiego [brak polskich znaków]).
- Obcokrajowcy przebywający w Anglii mniej niż 2 lata do tej pory mogli mieć też wydłużony o 25% czas pisania egzaminów (mnie to jeszcze obowiązuje, ale następnych roczników już nie).
Ile jest egzaminów?
Egzaminów jest sporo.
W lutym próbnych ma się tylko 4, bo po jednym z każdego przedmiotu, ale tak naprawdę wcale nie jest tak, że 1 przedmiot = 1 egzamin.
Ja, robiąc matematykę, język polski, historię i Business Studies, mam w tym roku 9 egzaminów (w zeszłym - 12), bo, jak już wspominałam, każdy przedmiot podzielony jest na kilka różnych zagadnień, nad którymi się pracuje.
Przykładowo, z matematyki mamy 3 podręczniki (Mechanika 1, Core 3 i Core 4) = 3 egzaminy.
Przykładowo, z matematyki mamy 3 podręczniki (Mechanika 1, Core 3 i Core 4) = 3 egzaminy.
W zeszłym roku wspominałam też, że pisząc egzaminy czy przygotowując się do nich, łatwo można przesadzić.
Ze wszystkim.
Można robić za mało albo za dużo. Za mało spać albo za dużo. Za mało jeść albo za dużo. No, ogólnie, wiecie o co chodzi. Łatwo jest popaść w przesadę.
Można też załamać się ogromem materiału, jaki ma się do ogarnięcia w dość krótkim okresie czasu.
Tak więc, jeśli po lekturze mojego zeszłorocznego postu: "7 oznak, że jesteś wyczerpany i coś Cię zajmuje za bardzo", zdałeś sobie sprawę, drogi Czytelniku, że się tak jest w Twoim przypadku lub po prostu szukasz inspiracji, co do organizacji swojego życia w czasie egzaminów czy innego nawału roboty, czytaj nad wyraz uważnie. Bo tak o to, dzielę się z Tobą swoimi strategiami przetrwania.
[UWAGA: Nie wiem na ile to adekwatne w kwestii matury, bo w życiu nie pisałam egzaminów z tak dużej partii materiału (nie, gimnazjalnego nie liczę, bo tam wystarczyło tylko przejrzeć repetytoria - i to tylko ze ścisłych, w moim przypadku), ale może też się komuś moje doświadczenie z AS roku zeszłego i A2 roku bieżącego na coś przyda. ;)].
Jak przetrwać czas przygotowań do egzaminów?
1) Nastaw się pozytywnie!
Pozytywne podejście do klucz do sukcesu. Zwłaszcza, kiedy praktycznie wszystko zależy od Ciebie. I tu zacytuję siebie sprzed roku:
Pozytywne podejście do klucz do sukcesu. Zwłaszcza, kiedy praktycznie wszystko zależy od Ciebie. I tu zacytuję siebie sprzed roku:
No i załamywać się każdą kwestią, byle egzaminem? Istotne mniej lub bardziej, ale gdyby nasze mózgi były zaprogramowane na samodestrukcję "bo stres", chyba wszyscy byśmy padali w okolicach testu na koniec trzeciej klasy podstawówki albo pasowania na radosnego przedszkolaka.
[Choć], z drugiej strony, nie olewajmy roboty. Przykładowo, te nieszczęsne egzaminy. Ok, jest dużo fajniejszych rzeczy do zrobienia, ale skoro już się człowiek czegoś uczył, siedział jakiś czas w szkole i się chcąc nie chcąc przygotowywał do konfrontacji z komisją egzaminacyjną, a do tego rezultaty mają wpływ na to, jak będzie wyglądał chociażby skrawek przyszłości, warto choćby otworzyć tę książkę, poczytać i... Po prostu dać z siebie wszystko. Nie ma sensu marnować tych wszystkich godzin, jakie już się w tej szkole spędziło, nie wykorzystując tej nabytej wiedzy na ile tylko można najlepiej, chociażby z szacunku do siebie i własnego czasu. Przesiedziałeś, coś tam zapamiętałeś. Wykorzystaj to!
2) Oceń, ile masz do zrobienia i ile czasu zamierzasz na to przeznaczyć
To jest bardzo, bardzo istotne.
Jako że, osobiście, nie znoszę nie mieć ogólnego planu, co i kiedy mam mniej więcej zrobić, od tego właśnie zaczęłam swoje przygotowania.
Pewnego pięknego dnia usiadłam i, na podstawie swojego planu egzaminów, policzyłam ile tygodni zostało mi do każdego z nich. Ponieważ uważam arkusze z dawnych lat za podstawę przygotowań (patrz: punkt 5), następnie znalazłam wszystkie, jakie tylko były dostępne i policzyłam, ile z nich muszę wykonać na tydzień, żeby do egzaminów przerobić wszystkie.
Nie było to trudne, a bardzo mi pomogło, bo byłam w stanie ogarnąć, że, przykładowo: "okej, Mechanikę mam 8 czerwca, mam 27 arkuszy, to robię po 2 na tydzień i przed samym egzaminem po 3 na dzień" albo, że: "dobra, C4 jest moim ostatnim egzaminem i mam go 24 czerwca, więc teraz przez 2 tygodnie robię tylko zadania z podręcznika z każdego tematu, a potem po 2 arkusze na tydzień...".
I tak, mając plan i wiedząc, że mój krok pierwszy to przeglądanie podręczników celem przypomnienia i ogarnięcia ewentualnych braków, a drugi to robienie arkuszy z dawnych lat, wzięłam się za krok zerowy, czyli...
3) Sprawdź, ile nie umiesz/nie pamiętasz.
To jest dosyć innowacyjne, bo zeszłoroczne egzaminy napisałam bez tego; po prostu powtarzałam wszystko, jak leci, bez względu na to, czy umiałam to już dobrze, czy kompletnie pozapominałam co i jak.
Ale nie było to dobre.
Pracując w ten sposób, to za dużo czasu poświęcałam na to, co dobrze opanowałam, a za mało na braki. Jasne, utrwalać też trzeba, ale przede wszystkim chciałam się skupić na tym, co nie idzie mi za dobrze.
Dlatego, po ogarnięciu "ile i na co mam czasu", sięgnęłam po arkusze z dawnych lat. Zrobiłam sobie po jednym, kompletnie bez przygotowań i bez powtórek. I już wiedziałam, że takiego wzoru nie pamiętam, na to bym nie miała argumentu, a tutaj to w ogóle nie wiem o co chodzi. Nie było może przyjemnie dowiedzieć się, że tak bez żadnych powtórek, podchodząc do egzaminu nieprzygotowana, nie miałabym takich wyników, jakie by mi odpowiadały, ale dużo mi to dało, bo wiedziałam, na czym stoję i na czym powinnam się skupić, żeby umożliwić sobie osiągnięcie swych celów.
Bardzo przydatne przy dalszej organizacji.
4) Planuj każdy dzień.
To zależy od tego, co kto lubi.
Ja nienawidzę planować od godziny do godziny. Bo jak to tak, zaplanuję matematykę od 15 do 16, zastanowię się dłużej nad jakimś zadaniem, skończę o 18 i cały plan dnia poleci na łeb, na szyję?
Nie, nie.
Zamiast planować od godziny do godziny, polecam spisać po prostu wszystko, co ma się do zrobienia danego dnia i odhaczać wykonane zadania. Dzięki temu, można uzyskać i porządek, i się motywować, widząc, jak kolejne podpunkty znikają jeden po drugim w miarę upływu czasu.
wybaczcie pismo, ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że jak notuję trochę wolniej, to jest bardziej czytelne, co widać przy notatkach umieszczonych poniżej ;) |
No właśnie, a skąd wiemy, co możemy mieć do zrobienia danego dnia, żeby dobrze ten czas wykorzystać? Ano, na podstawie rozpiski - czyli tego, co zrobiliśmy w pierwszym i drugim punkcie, określając ile czasu, na ile arkuszy i takie tam. Wszystkie kroki mają sens. :D
5) Arkusze są podstawą.
To jest jedna z najważniejszych spraw, i to bez względu na kraj czy egzamin.
Nie ma lepszego przygotowania niż wykorzystanie nabytej wiedzy w praktyce poprzez robienie testów.
I to jest prawdziwe i w przypadku testu teoretycznego na prawo jazdy, i A-levels, i matury, i gimnazjalnego, i certyfikatów językowych. Innych pewnie też. Ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć.
Zwłaszcza, że często to, co w podręczniku nie ima się tego, co na egzaminie. Albo po prostu forma egzaminu jest tak specyficzna, że bez praktyki arkuszy z dawnych lat nie idzie ogarnąć.
Matematyka - zadania w podręczniku, a te na egzaminie to niebo a ziemia. Wiadomo, bardziej zawiłe, wymagające odwołań do szerszych pokładów wiedzy.
Historia - sucha wiedza z książki nie wystarczy; trzeba umieć pisać eseje. Ma być treść, ma być analiza, ma być przyczyna i skutek też. A to wszystko na czas. 4 strony w godzinę, sensownie i poprawnie językowo, żeby wszyscy wiedzieli, kto jest podmiotem w zdaniu i o czym się właściwie mówi. Coś w rodzaju: "kawa na ławę", bez owijania w bawełnę. I z sensem, i z wiedzą. Ogólnie, sporo kwestii trzeba mieć pod kontrolą.
Biznes - należy mieć wiedzę z książki i spoza niej (czytać wiadomości, mieć przygotowane kilkanaście firm, o których wie się jak najwięcej się szczegółowo strategię, sytuację finansową itd.), ale też trzeba umieć to wszystko zastosować do podanego przypadku. Na czas. I znowu, poprawnie, z odpowiednią strukturą. Z namysłem.
Nie ma więc szans, żeby bez praktyki dobrze napisać taki egzamin. Regularne posiadówki z arkuszami są konieczne.
I nie dziwcie się, więc, że w tym poście słowo "arkusz" jest chyba moim ulubionym i najczęściej używanym. ;)
6) Śledź swoje postępy.
Zasada prosta: zrobisz arkusz, napiszesz esej, nauczysz się kluczowych definicji - sprawdź na ile. Rób quizy online, testy. Oddaj nauczycielowi do sprawdzenia. Sprawdź z kluczem.
Rozwiązań jest sporo, ale wszystko w jednym celu: aby dowiedzieć się, do jakiego stopnia opanowało się wymagany materiał; co nie wychodzi, co zaczęło, a co wychodzi nieustannie. Warto wiedzieć na czym się stoi. I jak wyrabia się czasowo.
Ja zapisuję sobie zawsze wyniki procentowe, a także oceny, jakie mogłabym otrzymać za daną pracę. Dużą uwagę zwracam też swoje błędy. Co zrobiłam źle? Dlaczego? Wszystko notuję i analizuję, żeby drugi raz taka sytuacja się nie powtórzyła.
Zamierzam też stworzyć plik z tym, co mi nie wyszło, żeby przed samymi egzaminami jeszcze raz sobie przejrzeć to, co trudniejsze. W zeszłym roku tego nie robiłam, ale wydaje mi się, że mogłoby to być pomocne.
7) Rób ładne notatki.
To patent zarówno na cały rok szkolny, jak i bliżej egzaminów.
Dla mnie, jako jako wzrokowca, jest to najlepszy sposób nauki czy utrwalania. Przeglądając podręczniki, wypisuję sobie to, czego nie umiem, a w przypadku np. historii to w ogóle wszystko, tylko swoimi słowami. Zresztą, nie wyobrażam sobie nauki z historii bez ładnych, czytelnych kolorowych notatek, gdzie wyróżnione jest to, co powinno się jak najlepiej (liczby, daty). Ale dobre notatki przydają się czasem i na matematyce, i na biznesie, i w ogóle wszędzie.
8) Rób przerwy.
Może z tego, co pisałam dotychczas wynika tylko: "pracuj, pracuj i pracuj", ale po to jest to całe planowanie, żeby robić to z głową. A więc, przerwy muszą być. Różnorakie. Rozmowy z ludźmi, jedzenie, spacer, ćwiczenia... Ba, choćby raz na godzinę oderwać się na 10 minut od nauki i po pokoju pochodzić czy wyjrzeć przez okno. Cokolwiek. Byleby było dobrym wytchnieniem od pracy.
Aha, i dobrze też robić przerwy od danego typu przedmiotów. Jeśli masz taką możliwość, nie siedź więc cały czas nad np. matematyką, tylko przeplataj z jakąś geografią czy polskim. Uruchom inny tok rozumowania, żeby pracować bardziej efektywnie. Ja po matmie ostatnimi czasy uczę się niemieckiego, a dopiero potem sięgam po inną matmę lub historię czy biznes. Dobry sposób.
9) No i ogólnie, mimo wszystko: wysypiaj się, dobrze się odżywiaj, miej życie!
...No właśnie. To nawiązuje bezpośrednio do poprzedniego punktu, ale taka jest prawda: nie chodzi tylko o te przerwy między powtórkami kolejnych przedmiotów czy zagadnień, ale też o to, żeby nauka nie stała się wszystkim.
Jasne, edukacja jest ważna. Wiadomo, że bliżej egzaminów czy jakichś ważnych, wpływających na resztę życia testów staje się priorytetem.
Ale mimo dobrej organizacji i dużego nakładu pracy, nie można przesadzać.
Trzeba się wysypiać, żeby być efektywnym.
Trzeba jeść w miarę zdrowo, żeby się nie rozchorować i nie osłabić.
I tutaj ważna jest tzw. "dieta dla mózgu", czyli kilka pomocnych zasad w diecie, które wpływają na pracę mózgu i pomagają w koncentracji:
- suszone owoce zamiast słodyczy;
- woda niegazowana = głównym napojem;
- więcej owoców i warzyw (szczególnie: banany, awokado, jabłka, jagody, zielone warzywa typu brokuły, szpinak, kapusta);
- olej rybny lub w olej z lnu, a także w pestki słonecznika, dyni czy orzechy włoskie (warto je jeść, bo zawierają kwasy Omega-3 i Omega-6, wspomagające pracę mózgu);
- jeśli już słodycze, to pierniczki (imbir wspomaga koncentrację).
No i trzeba mieć życie, bo egzaminy przychodzą i odchodzą, a coś poza tym w życiu powinno być. I jako wytchnienie, i jako coś, z powodu czego warto siedzieć nad tą matematyką po 4 godziny dziennie czy analizować zmianę w poziomie sprzedaży osiąganym przez Tesco w przeciągu ostatnich 5 lat. Nie warto rzucać wszystkiego tylko dlatego, że nadchodzi jakieś wyzwanie, bo takie - wydawałoby się - drobne rzeczy też są ważne.
Tak więc, do roboty, ale z głową!
Tak więc, do roboty, ale z głową!
Z tymi słowami ja kończę swoją przerwę i wracam do pracy, a Wam życzę powodzenia we wszystkich kwestiach! No i w wolnych chwilach możecie już powoli zaczynać trzymanie za mnie kciuków, bo pierwsze egzaminy już niedługo. ;) Do napisania!
Twój plan wygląda na dobrze dopracowany, ale też ambitny. Ile h dziennie poświęcasz na naukę?
OdpowiedzUsuńNa matematykę - 4-5 godzin.
UsuńNa historię póki co jeszcze tyle, co na naukę bieżącą, bo jeszcze nie skończyliśmy programu. Ale za jakiś tydzień pewnie będzie jakieś 2h dziennie.
Na Business Studies - też około 2 godzin.
Na polski - nic, ale bliżej egzaminów zrobię parę arkuszy.
Kocham takie długie i w dodatku mega przydatne posty 😍
OdpowiedzUsuńDziękuję, bardzo mnie to cieszy, no i mam nadzieję, że na coś się to przyda. :D
UsuńAdo! Dziękuję, że mimo nawału pracy, znajdujesz czas na pisanie postów, i to nie byle jakich. Za kilka tygodni Twoje stypendium dobiegnie końca, a razem z nim pewnie skończy się ten blog. Trzeba przyznać, że chociaż Cię nie znam, będzie mi Ciebie brakowało. Życzę powodzenia we wszystkich egzaminach. Przecież wiesz, że to nie może być trudne, sama w końcu nazwałaś to A-levels "niby maturą" ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że moje posty dają tyle radości i są doceniane, dziękuję! :)
UsuńTak, blog już wkrótce się kończy i powiem szczerze, że bardzo, bardzo będzie mi go brakowało. Mam jednak nadzieję, że może uda się założyć jakiś inny i że nie będzie to koniec mojej przygody z blogowaniem, choć może niekoniecznie o Anglii. Ale czas pokaże. ;)
Za życzenia powodzenia nie dziękuję - żeby nie zapeszyć. :)