I tak, ostatni w tym roku szkolnym tydzień, który spędzę w Anglii w 100%, powoli dobiega końca. Był on pełen załatwiania różnych spraw.
Z jednej strony kursy A2, czyli pisanie courseworka, sporo zadanek i książek do ogarnięcia.
Z drugiej - organizacja występu mojego domu w House Music (konkursie muzycznym, w którym domy rywalizują między sobą), a więc wieszanie plakatów, prowadzenie przesłuchań dla solistów, nadzorowanie prób zespołu i szykowanie hymnu domu.
Z trzeciej (?) - przygotowanie Dnia Sportu dla dzieciaków, to znaczy, zapisywanie ich do różnych konkurencji i piątkowe ganianie za nimi po całym terenie szkoły, aby każdy był tam, gdzie być powinien.
Dorzućmy do tego też fakt, że raptem w poniedziałek udało mi się znaleźć nową akompaniatorkę, po tym, jak dwoje poprzednich zaginęło w akcji, a jeszcze poza tym musiałyśmy się spotkać, dopracować utwory i urządzić następne próby. Ach, i jeszcze na horyzoncie pojawił się UCAS (Universities and Colleges Admissions Service), tj. po prostu, system aplikacji na studia w tym kraju. Tak, żeby było mało.
I tak, chociażby piątek zleciał mi na kursowaniu między boiskiem, aby ogarnąć juniorów, salą komputerową, gdzie pisaliśmy Personal Statement (taki esej o samym sobie, który należy dorzucić do UCAS, żeby pokazać uczelni, jakim bardzo jest się [nie]odpowiednim kandydatem na nią) a próbami z akompaniatorką, bo egzamin ze śpiewania już w przyszły czwartek. No cóż, nudy nie ma.
Poza tym, otrzymałam rezultaty dość skomplikowanego testu pt. "na jaki kierunek pasujesz pod względem zdolności i zainteresowań", który ogarnialiśmy w szkole dwa poniedziałki temu. Jakże szokujące wyniki prezentują się następująco:
Wybieram się na ekonomię od zaledwie trzech lat, w sumie dobrze, że ktoś mi rozjaśnił, że wręcz powinnam.
Ale już bez ironii, w książeczce było też o wiele więcej ciekawych informacji, bo wypisano wszystkie kierunki, na które wg autorów testu najbardziej pasuję:
I opisano te, co do których i dopasowanie, i moje zainteresowanie wynosiło co najmniej 90%, jak z ekonomią:
A także podano mi uczelnie, na które mogę się w tym celu wybrać, przyjmując, że uzyskam co najmniej przeciętne wyniki z egzaminów (z racji że nie pisałam GCSE nawet nie wiedzieli, jak mnie oceniać, więc wyszło właśnie tak):
I to nie tylko w Anglii, bo wybrałam też m.in. polskie uczelnie, a więc:
Ogólnie, fajne badania, bo można się dowiedzieć, gdzie składać na konkretne kierunki i o co w nich chodzi. Chociaż jeśli ktoś wie, co chce robić i jak do tego podejść, może aż takich wielkich korzyści z tego nie wyciągnąć.
***
Ostatni przed wakacjami post ukaże się w przyszłym tygodniu, a w nim m.in. podsumowanie czerwca, oparte o następujące postanowienia:
1) Jak najlepiej napisać pozostałe egzaminy.
2) Dobrze rozpocząć kursy A2.
3) Wybrać temat courseworka z historii i zacząć go pisać.
4) Rozpocząć pisanie Personal Statement do UCAS.
5) Ogarnąć egzamin ze śpiewania na grade 7 jak najlepiej to możliwe.
6) Obejrzeć "Popiół i Diament" i co najmniej 2 filmy nawiązujące do praw człowieka w USA.
7) Zrobić listę filmów i książek do ogarnięcia przez wakacje.
8) Popracować nad językiem niemieckim.
9) Spakować się do domu i ustalić, co zostawiam w szkole.
10) Zorganizować House Music na wrzesień i Dzień Sportu Juniorów (19.06).
11) Ogarnąć plany na wakacje.
Jest co robić i o czym pisać, tak więc zapraszam po raz ostatni przed wakacjami już za kilka dni! :) Trzymajcie się!
Zdajesz sobie sprawę, że do Polski z A-levels Cię nie przyjmą na studia?
OdpowiedzUsuńNie, z tego sobie sprawy akurat nie zdaję. Wiem natomiast o egzaminach wstępnych, nostryfikacji dyplomu, polskiej maturze i paru innych rozwiązaniach, więc jak tylko będę chciała, to sobie poradzę, spokojnie. ;)
UsuńZ tym przyjęciem, to nie do końca tak. A-level jest uznawany jako odpowiednik polskiej matury, ale ...
Usuń1) wyniki dostajesz dopiero po pierwszej rekrutacji na studia w Polsce
2) nie zawsze angielskie przedmioty pokrywają się z tymi punktowanymi
3) niektóre uczelnie - nie kwestionując angielskiej matury - wprowadzają dodatkowo własne egzaminy na poziomie polskiej matury rozszerzonej, aby móc zaliczyć punkty rekrutacyjne; w przeciwnym wypadku otrzymujesz 0 pkt (czyli masz szanse dostać się tam, gdzie po końcowej rekrutacji zostaną jeszcze wolne miejsca.
Z samą nostryfikacją nie ma problemów, ale ona może nie wystarczyć, dodatkowo z rokiem w plecy też należy się liczyć
Dziękuję, ale naprawdę znam te procedury z racji tego, że nad różnymi opcjami myślę od miesięcy i jestem w kontakcie z kilkoma wybranymi uczelniami.
UsuńNa wszystko jest rozwiązanie, a ja nie z tych, co sobie w życiu nie radzą, więc proszę się nie przejmować. ;)
Moje wyjaśnienie bardziej było do pierwszej wypowiedzi Anonima. W Ciebie wierzę, że sobie poradzisz:)
UsuńWybacz, za dużo Anonimów, już wszystkich za te same osoby biorę. ;)
UsuńDo Polski na studia? Opłaca się?
OdpowiedzUsuńA czemu nie? Uczelnie są różne. 99% osób dorosłych, które znam, studiowało w Polsce i naprawdę chciałabym wiedzieć i umieć tyle, co oni.
UsuńPoza tym, jak mówiłam nie raz, studia to nie takie hop siup, wbrew pozorom. A przynajmniej, nie takie, o których ja mówię. Dostanie się i ostateczny wybór zależy to od wielu czynników, jak chociażby wyniki z egzaminów, finansowanie, osobiste preferencje i takie tam. Każdy ma swoje priorytety i w ten sposób sobie układa życie, a więc tak, i tam będę składać, a jeśli Polskę wybiorę, to pewna i świadoma swojej decyzji.
W Polsce przynajmniej nie trzeba za studia płacić, a i utrzymanie tańsze. Tak więc i to rozwiązanie ma swoje zalety. Powodzenia! (bez względu na wybór)
UsuńW moim przypadku są też inne czynniki, ale to już raczej kwestia indywidualna.
UsuńDziękuję. ;)
Jesteś moją inspiracją!Z niecierpliwością będę czekać na przyszły rok szkolny i Twoje wpisy: )
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję i zapraszam wkrótce! :)
Usuń:)
OdpowiedzUsuń