Miał być post o zajęciach dodatkowych, ale w ostatniej chwili zmieniłam zdanie. Dodam go następnym razem, bo dziś chcę Was uraczyć listą rzeczy, za którymi się tęskni na obczyźnie. Mówię ogólnie, bo wiem, że część z tego, o czym napiszę - jak nie większość - dotyczy nie tylko mnie.
Za czym się tęskni, przebywając na "emigracji"?
Za ludźmi.To takie oczywiste - najbardziej oklepane, a zarazem najbardziej prawdziwe. Tęskni się za rodziną, przyjaciółmi, znajomymi. Za wszystkimi bliskimi ludźmi, po prostu.
Za domem.
Brakuje mi mojego pokoju, domu; a idąc szerzej - szkoły, miasta, okolicy. Taka tęsknota za miejscami, które mija się codziennie, niekoniecznie przywiązując do nich aż taką uwagę.
Kolejna rzecz, która wydaje się oczywista. Polski.
W Polsce, wiadomo, powszechny. Tu - usłyszeć polski - cóż, zdarza się, ale ja osobiście mam tylko jednego rozmówcę, z którym bezwarunkowo mogę się porozumieć w moim języku. I bardzo się z tego cieszę. Także dlatego, iż po tylu godzinach z angielskim po prostu człowiek chce się na chwilę oderwać.
Wiem, że to może brzmieć niemiło, ale miałam dotąd dwie sytuacje, w których byłam tak zmęczona angielskim, że po prostu marzyłam, żeby ci ludzie się uciszyli i zaczęli mówić w normalnym języku, jak już muszą. Wybaczcie, mówiłam, że to zabrzmi mało sympatycznie. :P
Za Polską.
Nie będę się długo rozwlekać, ale z wielu powodów: im dłużej tu jestem, tym bardziej doceniam swój kraj. Ma wady, ma zalety, jest inny, ale to moja ojczyzna. Bez względu na wszystko.
Za polskim jedzeniem.
Nie, nie, jedzenie nie jest złe. Po prostu inne, a przy tym - Brytyjczycy mają odmienny smak, więc nawet to, co wydaje się pospolite, smakuje nieco inaczej. Cóż. Naprawdę brakuje mi jedzenia polskiego, tego, jak my podajemy potrawy. I tak, mówię tu nawet o specjale mojej szkolnej stołówki w polskim liceum, czyli "miksie tygodnia". Naprawdę nie wiem, czy ci, którzy nie znają tego dania, chcą poznać jego ogólny skład. :D
Za polskim poczuciem humoru, mentalnością itd.
Tego też brakuje. Ludzie są mili, ale - powtórzę się - inni. Mają inne, to słynne "brytyjskie" poczucie humoru, inny sposób wartościowania, myślenia, podejścia do niektórych spraw... Może kwestia przywyknięcia, ale brakuje tu tego polskiego pierwiastka. ;)
Moja ukochana pora roku to jesień, więc nie dziwcie się, że tęsknię za typową, złotą, polską jesienią. A co do pogody... Tu nie będę się rozwlekać. Wyjątkowo w tej kwestii stereotypy mają w sobie więcej niż tylko ziarnko prawdy. :P
Nie wiem, jak ma mój przeciętny krajan, ale u mnie w domu nie miałam nigdy ustalonego co do minuty planu dnia. Tu, internat, szkoła - wszystko jest uregulowane. Spać trzeba wtedy, gasić światło kiedy indziej, a wstać najlepiej o tej, żeby zjeść śniadanie o tamtej. To jest o tyle dobre, że wiesz, kiedy, co robić, ale po prostu czasem brakuje pewnej swobody.
Taaak. To z cyklu: "niekoniecznie na poważnie". Mówcie, co chcecie, ale takie Wi-Fi to fajna sprawa. Zwłaszcza, jak możesz sobie z niego skorzystać i o siedemnastej, i o trzeciej nad ranem, jeśli akurat masz taki kaprys.
To też takie "nie na poważnie". Łazienki są super, w świetnym stanie, ale... Nic nie zastąpi prysznica w domu, który co najwyżej dzieli się z rodziną, a nie z przeogromną liczbą współlokatorów. :D
Mieszkanie w środku nigdzie ma swoje wady i zalety. Jest cisza, spokój, świeże powietrze.
W Polsce mieszkam w małym mieście i to jeszcze w takiej jego części, której nie da się w żaden sposób scharakteryzować. Z jednej strony - blisko do spożywczaka, podstawówki, kościoła, przychodni czy dentysty; z drugiej - po łące biegają wesoło kurczaki. Hm. Mimo wszystko, no właśnie, takie codziennie "atrakcje" są w miarę blisko i to jest fajne. I tego też mi brakuje.
Nie mogę narzekać, to nie jest jakiś wielki kłopot. Ale po prostu co jakiś czas ktoś sobie prowadzi rozmowy na Skype za moimi drzwiami, biega, skacze czy - najgorsze - wykrzykuje coś w nieokreślonym języku. Trochę to czasem przeszkadza. Jak, no nie wiem, odrabia się prace domowe czy coś.
To jest wada życia w internacie, której najbardziej się podobno doświadcza, gdy mieszka się w nim też w weekendy. No bo, jakby nie patrzeć: lokalni idą do domu i już są w innym świecie. Ci, którzy mieszkają w internacie od poniedziałku do piątku, wracają w piątek do domu i mają ponad dwa dni spokoju, normy i własnego życia, odseparowanego od szkoły. A tu? Jesteś w szkole non stop. Nawet będąc w swoim pokoju. To wciąż szkoła, bez złudzeń.
Jestem bardzo z siebie dumna, że przez ostatnie lata byłam gospodarzem w swoich klasach. Nauczyło mnie to reprezentować interesy zbiorowości, w tym - własne, a im dłużej nie ma mnie poza domem, tym bardziej sobie uświadamiam, że pewną formą dorosłości jest odpowiadanie za siebie i reprezentowanie własnych interesów.
To jest fajne, ale czasem brakuje tego, że to ktoś inny odpowiada za zakupy czy planowanie wydatków na dłuższą metę.
Czy to jest straszne?
Nie, co Wy. Da się przeżyć.
Wyjazd, życie za granicą to świetna przygoda. Wiele uczy; daje sporo możliwości. W pełni rekomenduję (tak, żeby nikt sobie nie pomyślał, że nie).
Po prostu za wieloma rzeczami się tęskni - nawet, jeśli będąc w kraju się ich nie zauważa. Ja jestem bardzo sentymentalna i przywiązana do "swoich" miejsc czy ludzi, ale myślę, że z pewną tęsknotą mierzy się każdy, kto rozstaje się na jakiś czas ze swoim światem. Nawet, jeśli nie jest patriotą, nie lubi ludzi czy polskiego jedzenia.
Tak więc, realizujcie swoje marzenia, rozwijajcie! Niech tęsknota Was nie zatrzymuje! Tylko po prostu miejcie na uwadze, że istnieje i istnieć będziecie, a w pewnym momencie Waszego życia stanie się jego częścią.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, trzymajcie się!
Dasz radę! Drugi trymestr będzie na pewno łatwiejszy :-)
OdpowiedzUsuńDzięki, też na to liczę. :D Choć nie powiem, jest ciekawie, jest wyzwanie - nie ma nudy na dłuższą metę. ;)
Usuń