piątek, 6 marca 2015

Słów kilka na temat... Urodziny w Anglii. Podsumowanie stycznia + 11 zadań na marzec.

Urodziny, urodziny i po urodzinach.
I tak, moi mili, mam już 18 lat! A ponieważ większość ludzi z mojego roku jest ode mnie młodsza o parę miesięcy do nawet półtora roku, musiałam odpowiadać wielokrotnie na jedno pytanie: "Czy to, że jesteś w świetle prawa dorosła coś zmienia w Twoim życiu?". Hm. Nie wiem, jak u innych, ale u mnie niewiele. Ani to nie nastąpiło nagle, z dnia na dzień, tylko po 18 latach, tysiącach dni i wielu, wielu godzinach życia; ani ta liczba nie zmieniła właściwie tego, jak żyję... Cóż, mimo wszystko to nowy etap życia i mam nadzieję, że będzie świetny. 

Swoją drogą, miałam w piątek świetną lekcję na biznesie. Siedzimy, robimy zadanie i nagle jeden kolega ni z gruchy zapytał, jaka pogoda jest teraz w Polsce. Jak wytłumaczyłam, że nie wiem do końca, ale że powinno być coraz bardziej słonecznie, nauczyciel dołączył do rozmowy i skomentował, że był kiedyś w Polsce na wycieczce szkolnej w Krakowie i w Tatrach, w takim miejscu, że widać i Polskę, i Słowację jednocześnie. Podobno nasz kraj bardzo mu się spodobał i w ogóle pozytywnie, choć zima go nieco przeraziła. :D
Wówczas okazało się, że część kolegów nie wie, w jakim sąsiedztwie leży Polska, tzn. kojarzą, że obok Niemiec, ale sądzą, że po wschodniej stronie, to już tylko Rosja, Kazachstan i Serbia (?). Tak więc, włączyliśmy mapę Europy i zaczęliśmy wszyscy oglądać. I tak właśnie Anglicy dowiedzieli się, że jest tam jeszcze jakaś Litwa, Białoruś i Ukraina. :D


Potem natomiast zaczęli dopytywać, gdzie mieszkam, więc pokazałam im swoją miejscowość. Chcieli nawet oglądać mój dom, ale stwierdziłam, że ja ich domów też nie widziałam, to własnego pokazywać także nie będę. W rezultacie wylądowaliśmy niechcący po drugiej stronie miasta, gdzie znajduje się u nas takie Gimnazjum nr 2 i jedno z lokalnych liceów. Oczywiście, wszyscy zaczęli dopytywać, czy kiedykolwiek byłam w tych rejonach. Wytłumaczyłam im, że moje miasto, choć według nich wygląda na większe, liczy pewnie około 30000, więc tak, byłam tam. I to nawet nie raz. I nie, to nie jest moja szkoła, bo moja to było Gimnazjum nr 3, ale kojarzę i tę.
Ale najbardziej podobała im się wymowa słowa "ogólnokształcące", myślałam, że się normalnie zaplują, jak próbowali to po mnie powtarzać. :D
Ogólnie, wycieczka po moich rejonach udana i naprawdę człowiek by się zdziwił, jakie to dla nich wszystko może być interesujące. :D


Jak wyglądały urodziny w Anglii? 


Jeśli chodzi o polskich ludzi, to lepiej, niż przypuszczałam, naprawdę nie zawiedli! Niektóre życzenia wzruszały; inne rozśmieszały, gdy ludzie wspominali jakieś zabawne historie z życia. Były nawet telefony, trochę zdjęć i mnóstwo miłych wiadomości... Naprawdę w porządku. :) 
Ale jako, że przede wszystkim zapewne chcecie się dowiedzieć, jak podeszli do tego Anglicy, skupię się właśnie na tym. 
Jak dotarłam rano do formu, odśpiewano mi "Happy Birthday" i piosenka ta towarzyszyła mi jeszcze dwa razy - na angielskim i na historii + rejestracji popołudniowej, wykonana w wariacyjny sposób przez kolegów z formu. Były też życzenia, tj. "Happy Birthday", rzucane z uśmiechem przez nauczycieli, znajomych i nieznajomych. Rekordzistka w tym zakresie składała mi takie życzenie dwunastokrotnie, i to nawet następnego dnia. Cóż. :D 

tort upieczony przez koleżankę; jemy z inną koleżanką babeczki na przerwie; buduję sobie pseudo tort na lunchu;
impreza na historii - tort, segregator i słynne serwertki. 

Najistotniejsze jednak było to, że na historii było niewielkie przyjęcie z tortem upieczonym przez jedną z koleżanek, zawierającym krem z Nutelli i mnóstwo Magic Starsów na wierzchu. Był świetny! A co na to nauczyciel? Po prostu przyniósł serwetki z kogutem, nóż i widelce, a gdy skończył jeść jako pierwszy, spokojnie zaczął prowadzić lekcje, podczas gdy reszta kończyła swoje kawałki ciasta. Całkiem zabawnie. 
Tradycją internatu jest to, że dostaje się podczas kolacji tort i wszyscy śpiewają "Happy Birthday", uderzając na koniec sztućcami w stoły, bo bicie brawa jest chyba za ciche. W moim przypadku miało to wyglądać nawet bardziej spektakularnie, ze względu na to, że od czwartku do soboty grają w szkole przedstawienie, a uczestnicy jedzą tu kolację, więc stołówka miała być wręcz wypchana po brzegi, a nie jak zwykle, zapełniona ledwo w połowie.
Podobno. Dlaczego nie wiem, jak to wyglądało? Bo nie dotarłam. :D Po dniu pełnym wrażeń i drugiej z rzędu nocy, gdy spałam mniej, niż 5h, przespałam całą tę imprezę i obudziłam się dawno po niej. 
Mimo wszystko, pozytywnie, znacznie lepiej, niż wcześniej sądziłam!


Zaległe podsumowanie stycznia 


1. Przeżyć dzień zgodnie ze szkolnym regulaminem w 100% 
Ok, to było trudne, bo z reguły mam problem z wyrabianiem się na czas z czynnościami takimi, jak wstawanie czy jedzenie posiłków. Tak więc, aby tego dokonać, musiałam wstać wcześnie, a potem (dosłownie) chodzić z zegarkiem w ręku i robić wszystko, co do minuty tak, jak opisywałam to tu czy tu

Przyjęte zasady to, m.in.: 
0 wizyt w internacie w ciągu dnia. 
0 spóźnień. 
0 wejść na Facebooka przed godziną 17:30. 
Zakaz używania czajnika. 
Zakaz wbijania się na lunch w kolejkę "Priority", udając, że mam znowu dyżur prefekta.

Jak wyszło? 
Udało się, ale to było okropne, serio. 
Ok, regulamin pomaga, ale nie wyobrażam sobie trzymania się go w 100% na co dzień. To ma pewien swój urok, gdy wchodzisz do internatu w ciągu dnia, używasz programów, które odblokowują FB czy YT albo gotujesz sobie budyń we własnym zakresie, nie ryzykując, że otworzysz czajnik publiczny, a tam komuś wrze potrawka (naprawdę chciałabym, żeby to był tylko żart, naprawdę). No i praca domowa. Ja się w półtorej godziny z 4 przedmiotami nie wyrabiam, a tyle jest na to przewidziane. Wolę nie wiedzieć, jak to wszystko by wyglądało, gdybym starała się na siłę uczyć i odrabiać lekcje tylko przez półtorej godziny, skoro przez tyle czasu piszę jeden esej albo odrabiam matmę. :o 
Tak więc, takie małe wykroczenia i wykonywanie różnych czynności w nieco innym czasie nikomu krzywdy nie robią, a czynią to wszystko bardziej ludzkim. A ten mały eksperyment upewnił mnie w przekonaniu, że warto traktować regulaminowy plan dnia jako sugestie, mniej lub bardziej istotne, a po prostu robić swoje. 


2. Żywić się przez cały dzień, jak typowy, wręcz stereotypowy Anglik
Stereotypowy Anglik żywi się niezdrowo. Nie, żebym ja się żywiła w 100% zdrowo. No, ale u mnie to wszystko wygląda trochę inaczej. 
A oto porównanie obrazkowe:



Tak więc, gdy żywiłam się jak stereotypowy Anglik i upewniłam się, że to nie jest mój idealny sposób żywienia odkryłam, że: 
- pieczywo smakuje tu jak gąbka i równie dobrze wsiąka wodę; 
- śniadanie, które wydaje się takie duże, stosunkowo szybko wywołuje głód; 
- Anglicy są fanami smażonego jedzenia; 
- nie lubię obfitych kolacji na ciepło, no naprawdę. 

Był to ciekawy eksperyment, pozwalający na lepsze zrozumienie tych ludzi. Aczkolwiek po jednorazowym teście, wracam do swojej normalnej diety i nie spróbuję ponownie tej typowo angielskiej, oj nie.


3. Pojechać na własną rękę do Norwich;
To wyszło super i udało się nie raz.
Jak już znalazłam przystanek w najbliższej wsi, tj. Chedgrave, oddalonej jakieś 15 minut piechotą od szkoły i zorientowałam się, z której strony powinnam wsiąść, żeby dojechać do Norwich, a nie nad morze, poszło już z górki. 
I tak, jeżdżę teraz za każdym razem na własną rękę, a nie szkolnym busem, bo taniej i niezależnie. :D


4. Zwiedzić choć częściowo przyszkolne tereny;
Kaplica znaleziona, cmentarz (nie chcę wiedzieć) - znaleziony. Ogarnęłam też lokalizację kilku boisk, ale sądzę, że najlepsze jeszcze do odkrycia, więc nie ustaję w zwiedzaniu szkolnych terenów! 


5. Ogarnąć materiał grade 5 teorii muzyki;
Ewidentnie się udało, jako że już po egzaminie, a ja nadal żyję, hehe. 

6. Obejrzeć przynajmniej 3 filmy z top 500 na filmwebie. 
I tak, obejrzałam nareszcie:
"Pulp Fiction" - naprawdę zabawny i w porządku, choć początkowo nie mogłam się przełamać ze względu na liczbę przekleństw. No, ale obejrzany; warto! :D 
"V jak vendetta" - mroczny, ale interesujący. Ciekawy przekaz; ogólnie dobre wrażenie. 
"Wyspa Tajemnic" - wow. Nie polecam oglądać samemu, w środku nocy, w internacie, gdy na zewnątrz - pseudo huragan, aż drzwi na korytarzu trzaskają. Aczkolwiek dobry film, z zakończeniem otwierającym drogę do własnych teorii i interpretacji.



7. Przeczytać książkę po angielsku. 
Po licznych próbach udało mi się przeczytać w całości póki co jedynie lekturę szkolną, tj. "Jumpers" Toma Stopparda. Właściwie, jest to dramat filozoficzny, gdzie poruszany jest temat moralności, a także różnic między moralnym absolutyzmem i relatywizmem, a wszystko to w otoczce farsy i absurdu. Cóż. Rozprawy filozoficzne nie należą do moich ulubionych dzieł, ale w sumie było to całkiem niezłe. 
Choć, nie powiem, nadal nie lubię czytać po angielsku, bo to zajmuje mi dłużej, niż czytanie po polsku i męczy na tyle, że przeczytanie jednej książki na dzień jest wręcz niemożliwe.
Aczkolwiek, próbuję nadal czytać po angielsku - tym razem powieści obyczajowe z elementami fantasy. :D

8. Zrobić piżama - party przez Skype. 
Wyszło! Ja się cieszę, choć nie sądzę, żeby jedyna dziewczyna z tej części internatu, która raz została na weekend, miała takie samo zdanie na ten temat... :D 

9. Zjeść coś w podejrzanej kuchni internatu damskiego, która znajduje się naprzeciwko mojego pokoju. 

Póki co, udaje mi się to jedynie z tostami, ale miejscowy toster jest przedziwny i nieprzewidywalny. Ustawiony na taką samą temperaturę potrafi upiec tosty na pięć różnych sposobów i to wcale nie jest kwestia stopniowego nagrzewania się, po prostu ten typ tak ma. Aż tęsknię za moim tosterem z domu.
Ale zadanie wykonane, może wkrótce odważę się nawet coś tu upiec. :D 

10. Nauczyć się grać nowego utworu na organy. 
Nie zgadniecie, jaki utwór wybrałam.
Bach? Pudło. Handel? Nadal nie. Pachelbel? Pff. Nowowiejski? To nie to. 
Bo moim wyborem jest: 



I idzie coraz lepiej. A może to właśnie na Twoim weselu zagram ten utwór za jakiś czas? 

11. Ogarnąć piosenkę Adele.
Udało się, choć w szczegóły się wdawać nie będę. Ale wkrótce może niektórzy z Was sami się przekonają, hehe. 


A teraz czas na wprowadzenie zadań marcowych:

1. Mieć świetne urodziny. 
2. Obejrzeć co najmniej 3 thrillery. 
3. Pokazać rodzicom to, co najważniejsze w tym rejonie Anglii, gdy przyjadą.
4. Pojechać nad morze. 
5. Zdać egzamin z teorii muzyki. 
6. Skończyć coursework z "Jumpers" w terminie. 
7. Dotrzeć do domu na Wielkanoc bez zbędnych problemów. 
8. Ogarnąć wszystkie kwestie związane z moim działem w MiM. 
9. Nauczyć się całej hiragany i wrócić do ćwiczenia japońskiego. 
10. Pojechać na wycieczkę do Londynu i się dobrze bawić.
11. Uśmiechnąć się do co najmniej 20 lokalnych osób. 


I tak oto, kończę dzisiejszy post.
Pozdrawiam z wiosennej obecnie Anglii i biegnę na spotkanie z rodzicami, którzy z sześciogodzinnym opóźnieniem (ach, te samoloty i mgły...), zalecieli wczoraj do Anglii.
Trzymajcie się!

3 komentarze:

  1. Przespać własną osiemnastkę, no nie ;-)
    Super post, fajnie to wszystko opisujesz. Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety, haha. :D
      Dziękuję, pozdrawiam! :)

      Usuń