poniedziałek, 2 maja 2016

Słów kilka na temat... Ciekawostki społeczne

Z racji tego, że zarówno w Polsce, jak i w Anglii, wiele osób ma dzisiaj wolne od pracy i szkoły, postanowiłam dodać post w poniedziałek.
W sumie do końca nie wiem, dlaczego w Wielkiej Brytanii i Irlandii jest dzisiaj wolne, ale jest tak co roku w pierwszy poniedziałek maja i chyba nie kryje się za tym jakaś dłuższa historia. Zresztą, w ogólnie nie skojarzyłam, że ten długi weekend jest już teraz, jako że ostatni tydzień minął mi na nauce i załatwianiu spraw organizacyjnych, więc nie zaprzątałam sobie głowy takimi szczegółami. Niemniej jednak, dzień wolny na pewno się przyda. :)

Ostatnie dni obfitowały też w pożegnania, choć nie na wszystkich byłam obecna.
W piątek bowiem nie tylko przedstawiono nowych Kapitanów mojemu Domowi, a mnie podziękowano za rok działalności i pożegnano, ale też odbyło się zakończenie roku maturzystów w moim polskim liceum. I choć nie mogłam tam niestety być, w pewien sposób jest to koniec pewnej epoki mojego stypendium. Jak pewnie wiecie, sama uważałam się za uczennicę dwóch szkół do czasu, gdy pod koniec ostatniego pobytu w domu zabrałam stamtąd papiery. Teraz to w sumie mam się za osobę, która tak jakby tę szkołę ukończyła. No, może ja to nie do końca, ale moja klasa już się stamtąd zabrała, a że to z nimi tę szkołę zaczynałam, to i dopiero ich odejście oznacza, że i ja już nie jestem uczennicą tak w 100%. Ciężko wyjaśnić, ale mam nadzieję, że wiecie, o co chodzi.

A tak niedawno odbierałam świadectwo na koniec 1. klasy liceum. :o 

W każdym razie, o ile do szkoły jeszcze chętnie zajrzę, to to nie będzie to samo. No bo jak to tak, bez klasy? Dziwnie. Niby tylko rok bycia na liście i dwa lata regularnych odwiedzin z uczestnictwem w maksymalnej liczbie odpowiadających mi terminowo wydarzeń szkolnych, ale wspomnień co nie miara. W tym liceum poznałam świetnych ludzi; spędziłam wiele pięknych chwil. Usiłowałam wykorzystać każdą z nich w 100%; szczególnie, gdy zdarzały się raz na 6 tygodni.
No i jakoś to zleciało. Aż trudno uwierzyć, że tak szybko.

A wydawało się, że tak niedawno była premiera mojego filmiku pożegnalnego dla klasy. :o

Choć, nie powiem, ma to też dobre strony: nawet jeśli przy najbliższej okazji czasem odwiedzę znajomych z rocznika niżej, uczęszczających do mojego liceum, to nie zajmie mi to tyle czasu, ile poświęcałam temu dotychczas, więc może wreszcie w Polsce też będę się uczyć. W końcu przed nami teraz o wiele ważniejsze egzaminy niż zeszłoroczne.
...Ale przed nami też majówka, więc póki możemy, nie myślmy o egzaminach. A wiec, przed Państwem...




Kilka ciekawostek społecznych z angielskiego życia wziętych: 


1) Imiona, które podawali nam w podręcznikach, wcale nie są tu najpopularniejsze
Gdy przyjechałam do Anglii, bardzo zdziwiłam się, że nie ma wcale tak dużo chłopców o imieniu "Mark" czy "Andrew" oraz dziewczynek: "Elisabeth", "Sophie", "Lily", pomimo że podręczniki do języka angielskiego zawsze podawały je w dialogach i czytankach. Nie wiem, jak to wygląda wśród dzieciaków rodzonych w czasach bardziej współczesnych, ale wśród moich rówieśników panują zupełnie inne trendy.


Co najmniej pół szkoły nazywa się "Eleanor", czyli w skrócie: "Ellie". I nie, serio, z tą połową to nie jest wcale przesada. Na literaturze angielskiej, którą robiłam w zeszłym roku, w 10-osobowej grupie były aż 3 Ellie. I podobnie to wygląda w całym roczniku. Najlepszy kawał roku? Stanąć na środku szkoły i zawołać: "Ellie". Jeśli nie odwróci się przynajmniej 20 osób, to tylko dlatego, że nie usłyszały, bo Twój krzyk został zagłuszony przez tłum innych "Ellie", które akurat rozmawiały w pobliżu. 
Tak samo z imieniem "Maddison". Chyba jedna czwarta szkoły podpisuje się jaki "Maddi" albo "Maddie". 
Poza tym, spotkałam się z wieloma imionami damskimi, z którymi nigdzie wcześniej się nie zetknęłam, a które też są tu dosyć znane, takimi jak: "Erin", "Grace", "Freya", "Georgia" czy "Phoebe".

Imiona płci męskiej były mniej zaskakujące, bo co drugi chłopak w szkole nazywa się "William" albo "Harry" (ciekawe dlaczego? :D). Choć pojawiły się też w liczbie wielkiej kolejne imiona, o których wcześniej nie słyszałam, takie jak: "Josh", "Alfie" czy "Archie". Niemniej jednak, jest też sporo standardowych takich, jak: "Thomas", "Steven" czy "James", więc tu akurat bez wielkich niespodzianek. Choć przyznaję, że naprawdę spodziewałam się popularności innych imion. Ale, a'propos jeszcze tego tematu...


2) Anglicy podpisują się zdrobnieniami 
Zawsze mnie to dziwi,ale tak jest. I to nie chodzi o to, że na przykład mają zdrobnienia w swoich nazwach na Facebooku czy gdzieś tam, ale o to, że na oficjalnych sprawdzianach czy egzaminach się tak podpisują. I tak, pomimo tego, iż na liście widnieje pod pełnym imieniem, standardowy "Eddie"  na egzaminie podpisze się właśnie tak zamiast "Edward","Annie"  będzie "Annie" zamiast "Anna", "Max" "Maxem" zamiast "Maximilianem" i tak dalej, i tak dalej,


Któregoś dnia chciałam się na próbnym podpisać zdrobnieniem, i to już nawet nie "Ada" a "Adusia", żeby było jeszcze zabawniej. Ciekawe, jakby to wymówili... Ale ponieważ w życiu się tak nie podpisałam, czułabym się co najmniej dziwnie; stanęło więc jedynie na planach.


2) To Chińczycy mają angielskie imiona?! 
No właśnie, kolejna ciekawa sprawa powiązana z imionami. Jak tu przyjechałam, bardzo zdziwiłam się, gdy na lekcjach okazało się, że Chińczycy noszą angielskie imiona. A tu: "Jerry", a tu: "Henry", a tu: "Janice"... Przez moment sądziłam, że po prostu rodzice ich tak nazwali, chcąc, żeby mieli bardziej zrozumiałe dla Anglików imiona, jeśli będą w przyszłości uczyć się w Wielkiej Brytanii, ale potem okazało się, że tak naprawdę to ci uczniowie nazywają się po chińsku, a jedynie na potrzeby nauki w tej szkole przyjmują angielskie imiona. 
Czyli, na przykład, jest sobie Zhang Ziyi, przyjeżdża do tej szkoły i wybiera sobie na starcie imię, powiedzmy: "Emily". I od tej pory tak się do niej wszyscy zwracają. W takiej też formie widnieje na liście uczniów, co ułatwia jej identyfikację, a Anglikom - życie. 


3) Lewostronny ruch na schodach
I chodnikach. I schodach ruchomych. I wszędzie. 
Podczas gdy u nas ludzie mimowolnie ustawiają się po prawej stronie, tak oni - po lewej. Na początku szkoły bywało zabawnie, bo odruchowo wymuszałam na nich prawostronny ruch, zachodząc drogę czy ledwo ich wymijając, ale odkąd zwróciłam na to uwagę, mniej obijam siebie i innych. I tak, lewostronny ruch w tym kraju, stosujcie się, polecam! 



4) Z dowodem nie załatwisz nic, z prawem jazdy - wszystko. 
Jeśli chcesz coś załatwić, to pamiętaj, że strefa, na której dowód osobisty jest tak uznawany, jak nam się wydaje, zaczyna i kończy się w Europie kontynentalnej lub wraz z Twoim opuszczeniem brytyjskiego lotniska. Nie wiem, może w Londynie jest inaczej, ale czy w Norwich, czy na wsi, czy w ogóle w tej szkole na dowód osobisty patrzą się jak na jakiś tajemniczy artefakt wyłowiony z oceanu.
Wszystko dlatego, że oni nie mają czegoś takiego, jak "dowód osobisty" i właściwie jedynym dokumentem potwierdzającym tożsamość jest prawo jazdy.

Gdy przyjechałam do Anglii po raz pierwszy, wjechałam do tego kraju na dowodzie. Wszystko spoko. A potem w szkole do mnie wystrzelili: "jak na tym tu wjechałaś?!". I kazali ściągać do Anglii paszport.
Gdy byli u mnie w odwiedzinach rodzice, poszliśmy do pizzerii. Chciałam sobie zamówić do jedzenia cydr. Kelnerka poprosiła o jakiś "dowód wieku". Podałam jej dowód osobisty. Popatrzyła się na niego jak na jakieś hieroglify i choć wskazałam jej datę urodzenia, nadal nie chciała tego uznać za dokument cokolwiek potwierdzający. Dopiero, jak, wyciągnęłam prawo jazdy, okazało się, że nie ma problemu.
 I tak samo z przenoszeniem numeru do innej sieci, rejestracją na studia czy jakiekolwiek egzaminy. Albo paszport, albo prawo jazdy. Z samym dowodem wiele się nie zdziała.


5) Powolne przemieszczanie się 
Nie wiem, czy tak jest wszędzie, ale w tej szkole i w Norwich ludzie poruszają się bardzo, bardzo, bardzo powoli. Nazwa robocza: "jakby chcieli, a nie mogli". I do tego najczęściej jeszcze poruszają się całym chodnikiem, żeby każdy za nimi też mógł się tak majestatycznie bujać z nogi na nogę, pokonując kolejne milimetry na godzinę.
I to jeden z problemów, z którymi się nie spotkałam w Polsce. A przecież szli przede mną nie raz, nie dwa i starsi ludzie, i dzieci, i inne osoby, którym za bardzo się nie spieszyło. Ba, tłum w kościele szybciej się z niego wydobywał, niż tu się zajdzie do internatu, przedzierając się wśród powolnych 10-latków. Chyba my po prostu nie zastawiamy całego przejścia. Albo nasze wolne tempo chodzenia wcale nie jest takie wolne.




6) Masz 50 funtów?! To nielegalne! 
Jeśli mogę doradzić coś komuś przed wyjazdem do Wielkiej Brytanii, to: nie dajcie sobie wcisnąć banknotów 50-funtowych w kantorze.
Serio, lepiej mieć drobne, niż 50 funtów. Uwierzcie na słowo.


Po pierwsze, w kasie samoobsługowej tym banknotem za zakupy  nie zapłacisz, bo go taka kasa najzwyczajniej w świecie nie przyjmuje.
Po drugie, choć u kasjera zapłacisz, to będzie Cię to kosztować sporo nerwów. Nie, nie wezmą po prostu tego banknotu i go nie przyjmą. Najczęściej wołają pół sklepu. Wszyscy stoją i się na Ciebie patrzą, a Twój banknot jest wciskany pod lampkę celem prześwietlenia, oglądany przez wszystkich i w ogóle cuda - niewidy. Najdziwniejsze, co mi się w takiej sytuacji przydarzyło,  to raz kasjerka zaczęła trzeć moim banknotem po kartce papieru, żeby sprawdzić, czy zostawia ślad (?).
Po trzecie, w małych sklepach najczęściej nie mają jak Ci wydać reszty z tej 50. I często nie da się zapłacić kartą, więc koniec końców zakupów możesz w ogóle nie zrobić.
Tak więc, unikajcie 50 funtów, a będziecie szczęśliwsi. Sprawdzone.


To akurat jest już nie problem powiązany z ludźmi, ale jeśli wybieracie się do Anglii, uważajcie też na dwie sprawy:

  • Mocno chlorowana woda.
    To zwłaszcza problem, jeśli Wasz pobyt ma być dłuższy niż tydzień - dwa. W ciągu kilku dni nic Wam się nie stanie, ale potem jest gorzej. Można zauważyć, że i sami Anglicy cierpią z powodu tej wody. Przesuszona skóra, włosy... Bez dobrych odżywek i kremów się nie obędzie.
  • Duża liczba insektów
    Od wiosny do jesieni jest ciężko.
    Są muchy - mega spowolnione ale są.
    Są pająki, które nawet nie próbują się chować, tylko beztrosko chodzą po Twoich rzeczach (to tu po raz pierwszy zdarzyło mi się mieć pająka na książce czy biurku; w Polsce zawsze się chowały).
    Są komary, które całymi chmarami żyją sobie w Twoim pokoju.
    Ogólnie, insektów jest znacznie więcej, niż w Polsce, a do tego są bardziej widoczne i wolniejsze. Warto mieć to na uwadze.
Z ciekawostek społeczno - przyrodniczych (pozdrawiam matifiziako - matgeowców z mojej szkoły, którzy skapnęli się, do czego nawiązałam!) to by było na tyle. I tu jest moment, w którym powiem o tym, o czym nie mówię: ja wracam do nauki, a Wy?

Maturzystom pozostaje życzyć powodzenia, szczęścia i tego, żeby nadchodzące egzaminy pomogły ich marzeniom się urzeczywistnić, a nie je unicestwić.
No i na pocieszenie, piosenka:



Trzymajcie się wszyscy, powodzenia i pozdrowienia! 

5 komentarzy:

  1. Tak a'propos popularnych imion: https://www.youtube.com/watch?v=2BiXP_qpdHE

    A swoją drogą, podpisujesz się polską czy angielską formą swego imienia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy istnieje angielska forma mojego imienia, ale nawet jeśli, to i tak mam na imię Adrianna, tak mnie nazwano i tak się podpisuję.
      Co najwyżej nazwisko piszę bez polskich znaków, ale ogólnie to nazywam się jak się nazywam.

      Usuń
  2. Zawsze chciałam wyjechać do Wielkiej Brytanii aby kontynuować naukę, albo po prostu zamieszkać, ale te insekty? Mam wręcz fobię jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju owady i pająki ehhh :( i co teraz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chcesz, to walcz o taki wyjazd i ogólnie rób swoje, tylko zaopatrz się w środki owadobójcze i pająkobójcze też. :D

      Usuń
  3. Rzeczywiście bez prawa jazdy to nic nie załatwimy. Najlepiej więc wymienić je na brytyjskie. Wtedy wszędzie potwierdzimy swój wiek oraz okres pobytu w Wielkiej Brytanii.

    OdpowiedzUsuń