wtorek, 9 września 2014

Słów kilka na temat... Co w Anglii zdumiewa?


Pierwszy pełnoprawny post postanowiłam poświęcić temu, co zaskakujące i zdumiewające w tym kraju. Bo w sumie, co z tego, że odwiedzałam go już wcześniej? Inaczej jedzie się dokądś ze świadomością turysty, a inaczej, gdy się wie, że w tym miejscu spędzi się następne miesiące.
Wszystko, co zachwyca, przeraża i zaskakuje ma na człowieka dwukrotnie większy wpływ, bo bierze to do siebie. Bo przejmuje się tym o wiele bardziej, niż zazwyczaj. A więc, w skrócie:

Co mnie zdziwiło, gdy wylądowałam i pojawiłam się na terenie lotniska?

1. Angielski. Wszędzie.
Ok, to akurat najbardziej oczywiste na świecie - jest Wielka Brytania, Anglia = musi być angielski. Ale tak ze wszystkich stron, różne dialekty czy akcenty... To i tak szokuje.

2. Różnorodność ludzi.
Z miejsca, które jest od pewnego czasu jednolite kulturowo - do miejsca, słynącego z kulturalnego miszmaszu. Jest pełno ludzi, przekrzykujących się w rodzimych językach. Jest wiele odmiennych zachowań, sposobów mówienia, gestów... Coś niesamowitego, aż boli głowa.




Co rzuciło mi się w oczy, gdy wsiadłam do autokaru, jadącego z Londynu do Norwich - miasta oddalonego około 30 km od mojej szkoły?

1. Wygoda autokaru.
Autokar państwowy, międzymiastowy, z wyprofilowanymi fotelami w skórze. Coś pięknego.

2. Prawostronny ruch drogowy.
Doświadczyłam tego zdziwienia już parę ładnych lat temu, ale to się powtarza za każdym razem.
Naprawdę na przejściu dla pieszych trzeba patrzeć najpierw w prawo, a dopiero POTEM w lewo?! I tak przez sześć tygodni, żeby potem przez dwa robić dokładnie odwrotnie?! Ktoś mnie chyba chce zabić.



Co mi się rzuciło w oczy w Norwich?

1. Nie ma znanych mi marek, są inne.
W miarę oczywiste. Każdy kraj ma trochę inne sklepy, sieciówki i marki. Ale to robi wrażenie, gdy brakuje tego, co w Polsce najbardziej znane, a są jakieś, o których pierwsze słyszę, a tu mogą być całkiem popularne.

2. Inne produkty w sklepach.
To też oczywiste, ale zdumiewające. Nazwy, o jakich się nie słyszało... Produkty, jakich się nawet nie widziało... Jak już zacznę tworzyć listę zadań do zrealizowania, sekcja "jedzenie" będzie na pewno bogata. ;)



Co mi się rzuciło w oczy w hotelu?

1. Dwa krany w umywalce.
Nie zrozumiałam już parę lat temu, nie rozumiem teraz i chyba nie zrozumiem nigdy.
Po co, ach, po co? Dla mnie to szokujące. Nie wiem, w jaki sposób to jest bardziej wygodne? Moje użytkowanie takiej umywalki przypomina pogoń. Raz łapię wodę z jednego kranu, potem szybko z drugiego, jednocześnie oblewając wszystko dookoła... :D
A tak serio, nie jest aż tak źle. Ale wygodne to na pewno nie jest, nie dla mnie.

2. Inne kontakty.
Adaptery to jedne z najbardziej przydatnych urządzeń świata. Angielskie kontakty są dosyć dziwne i też jakoś do mnie nie przemawiają. Niestety, do moich urządzeń elektrycznych też nie, więc - jeszcze raz - z całego serca błogosławię wynalazcę adapterów.

3. Specyficzne poczucie Brytyjczyków w kabaretach.
Taaak. W sobotę wieczorem leciał akurat jakiś w tv. Ich poczucie humoru jest naprawdę specyficzne. Jakieś takie śmiercionośne, a momentami wydaje się po prostu bez sensu. Hm. Co, kto lubi. Może jakoś przywyknę...?



Co mi się rzuciło w oczy w internacie i ogólnie, szkole?

1. Ogromny teren, mało uczniów.
W mojej nowej szkole jest mniej uczniów, niż w moim liceum, choć uczy się tu 3 razy więcej roczników. A mój rok 12 liczy zaledwie 60 osób. Jak dla mnie, bardzo mało, zwłaszcza, że jest tu sporo budynków, rozłożonych na ogromnym terenie.
Tak, łatwo się zgubić. Przetestowane wielokrotnie. ;)

2. Umywalka w pokoju.
...I dwa krany, a co tam!

3. Ogromna chęć pomocy wszystkich dookoła.
Świetna sprawa. Nauczyciele pytają, interesują się, zachęcają do zadawania pytań. Co lepsze, pożyczają książki, dają różne pomoce naukowe... Widać, że chcą coś zrobić, czegoś nauczyć, zainteresować.

4. Nietypowa organizacja.
Nie ma sprawdzania listy - są odwiedziny u wychowawcy zwane "rejestracją" dwa razy dziennie (rano i po lunchu).
Nie ma przerw po każdej lekcji - jest 5 minut na zmianę pracowni i dwudziestominutowa przerwa co 2 lekcje.
Nie ma lekcji 45-minutowych, są 50-minutowe.
Na lekcjach są małe grupy (na mojej literaturze dzisiaj było raptem 9 osób, a i to ponoć dużo!).
I tak dalej, i tak dalej. Jest inaczej i to widać.

5. Ludzie wyglądają na starszych, niż wskazuje na to ich data urodzenia.
Wiem, wiem, nie ma co uogólniać i tak dalej (chociaż uogólniam cały czas, ekhem...), ale naprawdę, nie dałabym wielu osobom tylu lat, ile mają. Niektórzy, młodsi o rok ode mnie, wyglądają spokojnie na 20, jak nie więcej. Dziwne.


główny budynek, mój jakby "terminarz", widok z mojego okna, fragment mapy terenu szkoły. 

A na koniec, kilka fotek mojego pokoju: 
w internacie mieszka niewiele dziewczyn, a z mojego roku tylko 1, więc mam dla siebie cały dwuosobowy pokój ^^

Cóż. I w tym miejscu kończę, bo na ten moment nic więcej nie przychodzi mi do głowy. ;)
Biegnę ogarniać pracę domową, dobrego dnia wszystkim!

1 komentarz: