sobota, 14 listopada 2015

Słów kilka na temat... Co Anglików zdumiewa w Polakach?

Gdy skończyłam ten post, okazało się, że jest dłuższy, niż zwykle. Zazwyczaj staram się zachowywać przeciętną długość, a tu nagle taki kwiatek. Trochę poskracałam. Post nadal za długi. I wiecie co? NIE ZAMIERZAM SKRACAĆ BARDZIEJ. Nie dlatego, że Was nie lubię, czy coś, ale dlatego, że dzień w dzień słyszę: "O, ale Ty długie eseje piszesz", "Limit słów w courseworku dwukrotnie przekroczony", "Po co komu praca na 5 stron, skoro można napisać na 2?". Nie wiem po co komu tyle tego, ale tak mam, tyle mówię, tyle piszę i to norma. A więc, na przekór światu, napisałam dzisiaj więcej. Mam nadzieję, że to Was nie zniechęci, a jeśli tak... Cóż, mój blog, mój świat, moje zasady.

Co tam słychać? 

Kolejny tydzień semestru upływa w miarę spokojnie. Ot, co: lekcje zaczynają się i kończą, przygotowania do egzaminu ze śpiewania na ostatni już 8 grade - w trakcie. Dużo pisania; próby chóru kolęd na koncert, który odbędzie się za 3 tygodnie. 
Z ciekawszych wydarzeń tygodnia: narobiłam sobie zakwasów nadgarstka po zaciętym meczu badmintona na wuefie. Dwie koleżanki Angielki i ja vs. dwoje Chińczyków. Nie wiadomo, kto wygrał, ale szanse były bardzo wyrównane. A zważywszy na to, że nasze starcie zaczęło się na samym początku lekcji i ciągnęło bite 50 minut, nie dziwi mnie nawet fakt, że skutki uboczne gry były odczuwalne jeszcze przez parę dni. Ale co tam, było super i wygląda na to, że nie tylko ja tak sądzę, więc tylko czekać na kolejne starcia tego typu! 


Piątkowy quiz 

A właśnie, co do starć... Wczoraj pomagałam przy organizacji charytatywnego quizu wiedzy. Wyglądało to tak: siedzi sobie 20 rodzin przy stolikach na stołówce, każda z licznymi kartami odpowiedzi. Prowadzący czyta pytania, oni naradzają się wspólnie i spisują co tam uważają za słuszne, a potem sędziowie (w tej roli m.in. ja) zbierają karty z odpowiedziami i sprawdzają je z kluczem. Punkty są podliczane i tak kilka rund, aż wyłoni się zwycięzcę. W międzyczasie wszyscy jedzą, piją i wpłacają datki na organizację charytatywną.

karty do oceniania; fragment klucza

Wszystko spoko, wszystko ładnie, ale nagle, po 6 rundach, choć różnice punktowe między drużynami zajmującymi kolejne miejsca wynoszą średnio od 1 do 10 punktów, okazuje się, że miejsce pierwsze... Chwila moment, jakie miejsce pierwsze?! Dwóm najlepszym drużynom udaje się mieć dokładnie ten sam wynik tj. 94.5. A więc dogrywka. Stoliki w potrzasku wybierają reprezentantów. I o ironio, ich wybór nie lepszy od wyniku, jaki uzyskali: przedstawiciele obu to matematyczka i matematyk. Ba, i to nawet nie jacyś tam zwykli szarzy nauczyciele królowej nauk. 
Tak się składa, że na sali znajdowało się dwoje dyrektorów departamentu matematycznego. Brali oni udział w quizie pod zupełnie inną banderą. A koniec końców przyszło im się zmierzyć twarzą w twarz, w walce o pierwsze miejsce. Dużo śmiechu, dużo emocji. Zmiana zasad nieoczekiwanego finału; skoro dyrektorzy matematyki, to walczą na obliczenia, kto szybciej policzy w pamięci. Emocje wielkie. A na koniec, po 3 próbach, po idealnej pozostałych synchronizacji wypowiedzi, wygrał matematyk.
I szczerze mówiąc, to nie wiem, jak wielkie prawdopodobieństwo było tego, że w sytuacji, gdy można zdobyć po 0,5 punkta, dwie drużyny uzyskają taki sam wynik. Że będą to dwie drużyny z najwyższą liczbą punktów. Że ich szefami będą dwie osoby, piastujące na co dzień to samo stanowisko, współpracujące ze sobą. Że trzykrotnie udzielą tej samej wypowiedzi, a za czwartym nauczycielka spóźni się o setną sekundę. I przegra. Ale tak się właśnie stało. 
To, co mnie w tym zaskakuje, to to, że szanse niewielkie, więc nikt by takiego zwrotu akcji nie przewidział. Ale miał miejsce, zbił z tropu i filozoficznie rzecz ujmując, po raz kolejny udowodnił wszystkim, że, jak to się kiedyś mówiło, człowiek to rzeczownik, a rzeczownikiem rządzą przypadki. I jest to częściej zauważalne, niż sądzimy.

Gdyby nie różnego rodzaju zwroty akcji, pewnie nie byłoby mnie w miejscu, w którym się obecnie znajduje. Nikt tego nigdy nie planował; po prostu różne decyzje pozornie kompletnie z sobą niezwiązane, tak wpłynęły na życie, że wygląda jak wygląda. I u Ciebie pewnie też tak było. Co najmniej parę razy. Zastanów się. 
A ja, skoro już tu jestem, staram się wyciągnąć jak najwięcej z tego doświadczenia. I wnieść też coś do szkoły, do życia ludzi, przekazując na przykład Polakom jedną ważną rzecz: my jesteśmy ciekawi innych krajów, oni są ciekawi nas. 
Ba, nie tylko nas krytykują, ale za niektóre rzeczy podziwiają, innym się dziwią, ale też tak pozytywnie. 
Było już o tym, co może dziwić nas w Anglii na początku pobytu w tym kraju, a dziś... 


TOP 6: Co Anglicy cenią w Polakach?

[Podpunkty są autentycznymi wypowiedziami lokalnych Anglików, najczęściej niejednorazowymi.]

1) W Polsce jest naprawdę dobre jedzenie
Jak wiadomo, nasza kuchnia jest dobra. Aby potwierdzić tę tezę, zwiozłam jak dotąd do Anglii sporo słodyczy, wypieków, a i ostatnio też pierogi. Przez dwa ostatnie tygodnie znosiłam do szkoły jedzenie i częstowałam wybrane koleżanki. I co usłyszałam? Właśnie to, co powyżej.
Chwaliły, brały dokładki wszystkiego, a raz przypadkiem usłyszałam, jak jedna z częstowanych koleżanek opowiada zachwycona znajomym, że w Polsce to tak dobre mają jedzenie, że musi koniecznie znaleźć jakiś polski sklep i kupić go więcej.
A pierogi, które przywiozłam sobie celem uchronienia się choć na parę dni od szkolnych obiadów, zniknęły dwa razy szybciej, niż planowałam, bo jedna z mieszkanek internatu, początkowo podchodząca do nich nieufnie, tak się zaangażowała w "testowanie, czy polskie jedzenie jest zjadliwe", że z przydzielonej jej jednej sztuki, zrobiło się jednego dnia kilka i tyle samo drugiego. Trzeci dzień nie nadszedł nigdy. Bo pudełko po pierogach już jechało wesoło na wysypisko, a ja z niemrawą miną musiałam iść na stołówkę po swoją porcję jakiejś papki (tydzień najgorszych obiadów mojego życia, serio). 

zamarznięte pierogi i lekko zmasakrowany podróżą sernik w cieście czekoladowym
A potem byłam jeszcze ścigana celem wyciągnięcia informacji, gdzie to można znaleźć, jak się to nazywa i czy lepiej szukać pod "dumplings" czy "pierogi". A ten Wedel... jak się to pisze? A ptasie mleczko to gdzie dostępne? 
Jest więc czym się chwalić.

2) - Skąd Ty to wiesz? - Miałam to w szkole.
Różnice między edukacją angielską a polską są liczne i na pewno do pewnego stopnia opierają się też o wiedzę ogólną, której uczniowie tutaj zbyt wiele nie otrzymują. Są specjalizowani, poddawani praktyce, co też ma swoje zalety, ale według mnie powinno mieć miejsce pod koniec szkoły średniej,  nie od małego, gdy taki człowieczyna ledwo od stołu odstaje, jest ciekawy świata i powinien dostać szansę poznania go jak najlepiej, zamiast otrzymywać garstkę nikłych informacji na temat pięciu wybranych narządów, kawałka średniowiecza i medycyny XIX wieku oraz jednego tomiku wierszy jakichś szurniętych poetów.
Tak więc, obecnie - fajnie, mogę się uczyć tylko tego, co chcę, zdobywać praktyczne umiejętności, robić doświadczenia, pisać eseje, uczyć się analizować. Ale jestem dumna, że to są dwa lata mojej edukacji, gdy już co nieco wiem, a nie jej początki, które powinny jednak być bardziej ogólne. Jako że zawsze lubiłam się uczyć, ze swojej edukacji starałam się wynosić jak najwięcej, tym bardziej rzucają mi się w oczy lokalne braki. Jasne, sama "wiem, że nic nie wiem", ale te podstawy, cokolwiek, jednak są.  Co tam, że edukacja w Polsce nie spełnia może wszystkich oczekiwań, zwłaszcza uczniów, którzy może tak jak i ja musieli się uczyć budowy lutownicy w gimnazjum albo tego, jak tam przebiega w niej prąd, aby sprawić, że da się nią lutować. Ważne, że gdy dochodzi co do czego, mogę powiedzieć, że może i uczyłam się takich pierdółek, ale wolę umieć i to, i jakieś podstawy innych przedmiotów, i mieć świadomość, że dostałam możliwość poznania podstaw wielu nauk, niż w wieku 18 lat odkrywać, że Napoleon nie żył w renesansie. O losie.
No i to miłe, gdy wszyscy dookoła robią wielkie oczy, że wiem, co jest stolicą Argentyny, znam treść Antygony albo umiem liczyć w pamięci. Takie małe rzeczy, a cieszą.

3) Polacy są dobrze wychowani
Tekst ten padł po raz pierwszy, gdy opowiedziałam kiedyś w internacie jak u nas wygląda przeciętnie traktowanie kobiet, zachowanie na lekcji, zachowanie wobec innych.
Że nikt nie rzuca papierami do kosza, nie ziewa raczej z otwartymi ustami, wydając z siebie jakieś bojowe okrzyki gratis, nie przeciąga się publicznie. Że widząc kogoś znajomego zawsze się z nim wita, a nie w zależności od kaprysu. Że jak komuś coś upadnie, to pomaga się podnieść. Że w wieku 18 lat nie rzuca się po krzesłach na lekcji, nie wrzeszczy się na całą stołówkę. Że kobiety się przepuszcza w drzwiach. I tak dalej, i tak dalej. 
A co zrobiło największe wrażenie? Drzwi i pierwszeństwo dla kobiet. Cały internat w szoku, jak to działa. "Ale w szkole? Przed lekcją też?", zapytała opiekunka. To tłumaczę, że sporadycznie zdarzały się przypadki, że wchodziło się do sali w sposób bardziej pomieszany albo że ja wchodziłam z chłopakami na końcu - co akurat wynikało z tego, że się często spóźniałam na lekcje, nie z tego, że się wpychali. Ale ogólnie, tak, czy w gimnazjum, czy w liceum, idzie nauczyciel, to chłopaki pod ścianę, wszystkie dziewczyny przepuszczają i  dopiero za ostatnią sami zaczynają wchodzić. A jak się jakiś niechcący wyłamał wcześniej, to, zwłaszcza w gimnazjum, natychmiast się z niego śmieli. I może to śmianie się akurat miłe nie było, ale, tłumaczę, bardzo mocno tego przestrzegano i dalej tak jest,
Myślałam, że moje słuchaczki pospadają z krzeseł z wrażenia. 


4) Jakim cudem wypowiadasz tak szybko tyle dziwnych dźwięków?
Ostatnio próbowałam jedną z koleżanek uczyć polskiego. Dobrze szło, bo znalazłam takie fajne tablice ze słówkami polskimi zapisanymi w angielski sposób, więc wymowa nie sprawiała jej aż takiego problemu.
Nie licząc, oczywiście, głosek "ś", "ć", "sz", "cz", "dż" i tak dalej, i tak dalej.
Walcząc po raz kolejny ze słowem "się", koleżanka ze zwątpieniem przywołała sytuację z dnia poprzedniego, gdy rozmawiałam przy niej przez telefon. Nie był to pierwszy raz, gdy mówiłam w towarzystwie Anglików po polsku, bo, zwłaszcza w zeszłym roku, zdarzało mi się to regularnie, ale koleżanka, mówiąc o tym właśnie wtedy zadała pytanie: jak to działa, że tak szybko mówię, wypowiadam takie dziwne słowa, takie dziwne dźwięki i... nadal żyję? Toż to się zapluć można, język poplątać...! No i jak to fizycznie możliwe, coby głoski takie wymawiać?
Nie wiem, nie wnikam, pewnie kwestia osłuchania i wprawy, bo i język ojczysty, to od małego się go słucha, używa i nad nim pracuje. Niemniej jednak, wypowiedź ta po raz kolejny uświadomiła mi, że nasz język brzmi trudno. I może i taki jest.
A więc, "w Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie" i lecimy dalej!

5) Jak docieracie do szkoły w śniegu?
Nie wiem, jak to działa w innych częściach Wielkiej Brytanii, ale w rejonach mojej szkoły śnieg pada rzadko, a jak już, to zmienia wszystko. Najczęściej łączy się to z mrozem, a ściany i okna są za cienkie i - w przypadku tych drugich - zbyt nieszczelne, żeby takiemu wyzwaniu podołać. Rury, idące po zewnętrznej stronie budynków, zamarzają. Brakuje wody, prądu. A przy tym, nikt nie może nigdzie się dostać, bo ulice śliskie, a nikt nie umie jeździć po śniegu lub go usunąć. 
Przed dwoma laty podobno musieli zamknąć szkołę na 10 dni. Każdego dnia miała być otwierana, ale nie, bo rano okazuje się, że drogi są nieprzejezdne. I tak, w zeszłym roku, pytali mnie, jak w Polsce to działa. Opowiedziałam o ocieplaniu domów, innej budowie okien, inaczej poprowadzonych rurach, innych systemach grzewczych. O pługach też wspomniałam. O tym, że każdy ma łopatę do odśnieżania i może ogarnąć swoje podwórko. O tym, że chodniki posypuje się piaskiem. Że nosimy cieplejszą odzież i żyjemy. 
Posłuchali, przestudiowali, pozachwycali się, jak my to mamy pięknie zaplanowane. Raz, drugi, trzeci. 
I nie wiem, czy wyciągnęli jakąś nauczkę, ale zima w Anglii w tym roku zapowiada się jako "zima stulecia", więc może być wesoło. 



6) Święta przez trzy dni, studniówka... Wow! 
Jako ludzie, którzy lubią tradycję, porządek i nawiązania do tego, co dawne i przed nimi, lokalni Anglicy cenią Polaków za ich kulturę i lubią o to pytać. 
Podoba im się, że nasze święta Bożego Narodzenia trwają 3 dni, że obchodzimy Wigilię i jest ona pełna symboli. Zachwycali się ideą studniówki, a niektóre koleżanki uczyłam nawet tańczyć poloneza. Pamięć o zmarłych i obchody Wszystkich Świętych oraz Zaduszek uznali za piękne. 
A gdy po tym, jak w każdy piątek na stołówce brałam wersję wegetariańską obiad, a koleżanki zaczęły o to pytać, ja wytłumaczyłam im powody niejedzenia mięsa tego dnia, były mile zaskoczone, że o takich rzeczach się pamięta i się je respektuje. Ano, tak. Bo my to fajne tradycje mamy. Może mniej lub bardziej związane z chrześcijaństwem, a w szczególności obrządkiem rzymsko-katolickim, więc nie wszystkie są przez każdego obchodzone, ale ogólnie, jako naród, mamy czym się chwalić. 

Mam jeszcze ochotę dorzucić punkt "7) Macie fajna muzykę", ale to, że ktokolwiek tak sądzi, to bardziej moje domysły, niż zasłyszane opinie. I to już nawet nie mówię o disco - polo, rocku, metalu, rapie czy innych takich popularnych gatunkach, a o muzyce patriotycznej chociażby. 
Powód? Ostatnio, 11.11. świętowałam Dzień Niepodległości nie tylko nosząc przypinkę - flagę Polski u mundurka czy opowiadając o tym święcie każdemu kto chciał słuchać, ale też poprzez puszczanie na pełen regulator piosenek powiązanych z I wojną światową, II wojną światową, ale i wydarzeniami późniejszymi i wcześniejszymi. Było naprawdę głośno, lecz nikt nie protestował. 
Co lepsze,  następnego dnia, złapałam dziewczynę mieszkającą dwa pokoje dalej na tym, że nuci melodię do "Roty". Zapytana, odparła, że nie ma pojęcia co to jest, ale z jakiegoś powodu siedzi jej w głowie. 
Hm, też nie wiem, skąd jej się to tam wzięło, oczywiście, ale mój umysł podpowiada, że to wcale nie dlatego, iż w ciągu jakichś 5 godzin ta piosenka leciała jakieś 38 razy. Po prostu na pewno jej się spodobała. 

A i dla Was coś mam, abyście nie czuli się osamotnieni, że akurat Wam nic nie puszczałam tego dnia. Akurat tej piosenki nie znałam wcześniej, więc odkrycie z Dnia Niepodległości jak najbardziej pozytywne: 


I choć przyjdzie zginąć w ojczystej potrzebie,
Nie rozpaczaj, dziewczę, zobaczym się w niebie.

Trzymajcie się i do napisania wkrótce! 

6 komentarzy:

  1. Pozdrawiam z ojczyzny, piszesz w jak Johann Wolfgang Goethe, który napisał kiedyś do jednego z przyjaciół całkiem spory list. Na końcu w postscriptum dopisał jeszcze: "Szanowny panie hrabio, przepraszam za tak długi list, ale nie miałem czasu, żeby sformułować go krócej." Tak mi się skojarzyło oczywiście czy post będzie krótki czy długi to i tak go przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :D
      Faktycznie słuszne porównanie, ale coś w tym jest, bo czasem dłuższe wypowiedzi buduje się szybciej, niż krótsze. Ja tak mam i jak widać Goethe też miał. :)
      No i grunt, że post przeczytany mimo wszystko, mam nadzieję, że się podobał i zapraszam na kolejne. :D Wierzę, że inni czytelnicy też podołali. ^^

      Usuń
  2. Ado!

    Na wstępie gratuluję świetnego bloga. A skoro częstujesz brytyjskie koleżanki muzyką traktującą o polskim patriotyzmie, polecam także zapoznać je z twórczością grupy Sabaton, tym bardziej, że teksty są w języku angielskim. Jeśli sama nigdy nie słyszałaś "Uprising" , "40:1" czy "Aces in Exile" to polecam posłuchać tak głośno, jak się da, i koniecznie opisz jak wrażenia, bo... są ciary ;)

    Z patriotycznym pozdrowieniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! :D Staram się przekazywać informacje jak mogę najlepiej, więc tym bardziej mi miło, że blog tak się podoba. :)
      Znam te utwory od jakiegoś czasu, ale kompletnie mi nie przyszły do głowy, a żałuję. :O Ale nic straconego, zapuszczę jutro z okazji poniedziałku, dzięki wielkie za tak świetny pomysł, pozdrawiam serdecznie! :D

      Usuń
  3. A ja kocham długie posty ;) Im więcej, tym lepiej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie, takich czytelników się szczególnie ceni! :D

      Usuń